Jesteś matką, żoną, albo w stałym związku i mieszkasz ze swoją połówką? Nie możesz schudnąć, ba! Wręcz przeciwnie, zaczęłaś tyć? Zapomnij że schudniesz. Nie ma takiej opcji. Ale pocieszę Cię. Problem nie leży w Tobie.
Ale tylko teoretycznie. Praktycznie, nikt nie zmusza Cię do wkładania do ust i przeżuwania tony cukru, węglowodanów i tłuszczy. Same do ust też Ci nie wpadają. Nawet przypadkiem. Chociaż wtedy można by chociaż zwalić na niewidzialne moce. Nikt też nie każe Ci siedzieć przed TV i oglądać kolejny serial, zamiast ruszyć tyłek i poskakać , chociażby pół godzinki , w domu. Z Chodakowską na przykład. Więc praktycznie, kurna to jak wyglądasz, nadal jest Twoją, tylko i wyłącznie winą. Ale…
Kobieta po ślubie się zaniedbuje.
Coś w tym jest. Więcej czasu my matki, my żony poświęcamy rodzinie, swoim partnerom i temu żeby nasze urocze gniazdo wyglądało co najmniej przyzwoicie, więc dla nas samych brakuje spokojnej chwili.
Dlatego też słuszna jest teoria, że po ślubie kobieta się zmienia. Zmienia się. Zmienia się życie, zmieniają się priorytety, zmienia się też organizacja dnia. Wszystko się zmienia. Nie rozumiem jednak pejoratywnego wydźwięku tego stwierdzenia. Bo kiedy ktoś decyduje się na założenie rodziny, musi zdawać sobie sprawę z tego, co z założeniem rodziny się wiąże. Kiedy na świecie pojawiają się dzieci, bycie Piotrusiem Panem, wiecznym studentem, albo zwariowanym małolatem nie ma już racji bytu. Trzeba zacząć myśleć przede wszystkim o rodzinie i jej przyszłości.
Nie mówię, żeby od razu zamykać się w domu na cztery spusty, zrezygnować ż życia towarzyskiego i wszelkich rozrywek. Wręcz przeciwnie. Na wszystko powinien znaleźć się czas w naszym grafiku. Jednak kto ma dzieci, ten wie, jak wyglądają oczekiwania, planowanie i obiecywanie sobie organizacji, a jak jest w praktyce. Często jeden wielki chaos, wyrywanie cennym minut, żeby każdego dnia zrobić jak najwięcej, żeby góra ubrań nie piętrzyła się na kolejny dzień, kiedy to przybędzie kolejnych obowiązków do ogarnięcia. A wieczorem, kiedy planujesz wreszcie wrzucić trening na YouTube, zwyczajnie fizycznie nie masz już sił.
Czasem warto odpuścić.
Niech ten dom nie będzie taki idealny. Niech na parapecie będzie trochę kurzu, w koszu z zabawkami dzieci będzie pierdolnik przez kilka dni, niech podłoga czasem się klei a lustro i okna nie będą czyste i lśniące. Niech dziecko lata w poplamionych portkach, a mąż kolacje robi sobie sam. A Ty w tym czasie…
Poświęć sobie chwilę.
Poćwicz, zrób smaczny, zdrowy posiłek niekoniecznie dla całej rodziny. Bo z doświadczenia wiem, że jeżeli ktoś nie musi, nie chce, zadbać o swoje ciało i zdrowie- nie będzie smakoszem dietetycznych potraw, które wbrew pozorom mogą być smaczne.
I tu zaczyna się katastrofa.
I wkraczają oni. Im ich więcej w domu, tym gorzej. Kiedy na początku tekstu, wspomniałam o tym, że jeżeli tyjesz- niekoniecznie jest to tylko Twoją winą, mówiłam właśnie o nich. O członkach Twojej rodziny. Którzy mimo że wiedzą o Twoich postanowieniach, za żadne skarby nie chcą z Tobą współpracować.
Zdrowy obiad? Nie ma takiej opcji! Moi chłopcy, jedyne co zdrowego zjedzą, to risotto, raz na ruski rok i to jeżeli nic innego nie ma w lodówce. Sałatki są blee, owoce w ostateczności, pieczywo tylko białe, najlepiej bułczane, wszelkie nabiał…szkoda zwyczajnie gadać.
No ale okej. Przecież razem z Tobą, nie musi się odchudzać cały świat! Nie zmusisz wszystkich żeby o siebie dbali, wtedy kiedy Ty tego potrzebujesz. Ale może minimum wsparcia?
Znacie taką sytuację?
Poćwiczyłaś wieczorem, zjadłaś wczesną kolację, bo założyłaś sobie że po godzinie osiemnastej, dziewiętnastej nie jesz. I nagle…
-Maaamoooo, głodny jestem!
-No właśnie, zrobiłabyś Kochanie, jakąś kolacje.
Jakby rączki do dupki przyrosły. Jakbyś nie wystarczająco głośno, wyraźnie powtarzała,
-Albo jecie ze mną, albo później sami robicie sobie kolację.
Kto był na diecie, wie jak ciężko jest trzymać dietę, zwłaszcza wieczorem. Ty zakładasz kłódkę na lodówkę, a oni Ci ją każą ściągać. Własnoręcznie. Własnoręcznie przygotowywać jakieś frykasy. I jeszcze do tego wymagają, żebyś się nie złamała. Nie ma takiej opcji! Róbta sobie sami, albo głodujcie razem ze mną.
Ale to jest jeszcze pikuś. Bo o ile z kolacją można sobie poradzić, o ile można gotować dwa różne obiady i zjadać ten właściwy- zdrowy, o tyle jest coś, z czym przegrywamy zawsze.
Czekoladka o północy.
Oczywiście że sama jej nie otworzysz. Twarda jesteś przecież. To on, oni wszyscy dookoła. Robią to perfidnie, bezczelnie na Twoich oczach. Jakby nie można było ukradkiem. Po kryjomu. Jak Ty, kiedy na diecie jeszcze nie byłaś. Kiedy w środku nocy podjadałaś, a później udawałaś, że przecież nie wiesz, skąd Ci dupa urosła. Sama przecież rośnie. Żyje swoim życiem.
Za ten czyn, kiedy jestem na diecie jest kara najgorsza. Awantura i foch z przytupem. Ty mi przed nosem czekoladę? To ja Ci pościelę na kanapie…
Mamusiu ja już nie mogę.
To zdanie to kolejny wróg. No jak dziecko nie może, to przecież na siłę nie będziemy wciskać ( chociaż babcia zawsze wciśnie ;) ). No ale przecież nie może się zmarnować. Ktoś to zjeść musi. Pal licho jak w domu pies, czy kury na podwórku. Kiedy mąż dostał mniejszą porcję obiadu i ten wyjątkowo mu zasmakował, że za dziecko skończy. W innym przypadku…wszystko ląduje na Twoim talerzu. Tu kotlecik, tam kanapeczka ze śniadania. Kilka łyżek zupki, ciasteczko u babci. A dupa rośnie…
Dlatego zdecydowanie, za nasze nadprogramowe kilogramy odpowiada cała nasza rodzina. Mąż, facet, dzieci a nawet kochanek, który zamiast porządnym seksem rozpieszcza czekoladkami.
Na szczęście jeśli ustalisz jasno zasady. Będziesz sama ich rygorystycznie przestrzegać, to i oni zrozumieją że to jest wojna. O nowe ciało, którym będziesz wkurwiać (tak, wrogów się wkurwia) swoich wrogów w lecie. I po trzech tygodniach usłyszysz, to co usłyszałam ja dzisiaj:
-Kochanie schudłaś!
Yes! Yes! Yes!