Od jakiegoś czasu możecie obserwować moją wzmożoną aktywność fizyczną. To niewiarygodne i brzmi jak hipokryzja z mojej strony, ale zaczęłam ćwiczyć. Przeszłam też na zdrową dietę. Przyszedł czas, żeby się z tego barbarzyństwa wytłumaczyć. Dieta pudełkowa.
dieta pudełkowa
Jeszcze kilka miesięcy temu, dumnie oznajmiałam Wam, że wreszcie pokochałam i zaakceptowałam siebie i swoje niedoskonałe ciało. W całej okazałości. O TUTAJ o tym pisałam. Pisałam o tym, że gardzę ćwiczeniami, bo zwyczajnie moje ciało jak i ja ich nie lubimy. Że zawsze ćwiczenia będą kojarzyły mi się z przymusem i bólem. I że za bardzo kocham gotować, karmić ludzi i jeść, żeby zamęczać się dietami. Po latach katowania się, głównie psychicznie, bycia całe życie na diecie-wreszcie powiedziałam sobie dość! Dłużej tak żyć nie dam rady.
Nie sądziłam wtedy, że tak szybko przyjdzie mi zweryfikować samą siebie i zmienić zdanie. Wtedy tak bardzo dumna byłam z siebie, ze swojej dojrzałości do akceptacji siebie taką jaką jestem i tego, że wreszcie przestałam wypierać się tego, że pewnych rzeczy w życiu nie przeskoczymy i nie zmienimy, więc nie ma co na siłę walczyć z czymś co jest w Tobie mocno zakorzenione. Zwłaszcza, kiedy podczas tych prób, ciągle unieszczęśliwiasz siebie samą, ciągle ponosisz porażkę, której nie jesteś w stanie dłużej dźwigać.
Pamiętam kilka gorzkich słów hejtu, które wtedy też poleciały w moja stronę. Dotyczyły one tego, że propaguję otyłość i niezdrowy styl życia. Bo jestem otyła. Z jednej strony żaden hejt już mnie nie rusza, z drugiej dotknęło mnie, jak bardzo anorektyczny musi być dzisiaj kanon piękna i idealnej figury, skoro nazwano mnie otyłą?! Tamte osoby w ogóle nie zrozumiały mojego tekstu, bo ja propagowałam wtedy szczęście i życie w zgodzie ze sobą, ale…też zdrowy rozsądek i kontrolę zdrowia.
I to właśnie o moje zdrowie rozbija się zmiana mojego stylu życia.
Od roku lekarze i pielęgniarki z punktów diagnostyki to moi najlepsi kumple. Kilka lat zgrywałam twardzielkę, co to jej nic nie ruszy, co to zdrowa jak bąk czy inna ryba. Wolałam sobie wmówić, że jestem leniwa niż to, że moje samopoczucie to objaw jakiejś choroby. Pisałam Wam o tym TUTAJ i polecam ten tekst każdej przemęczonej matce. Bo tamta diagnoza-niedoczynność tarczycy-odmieniła moje życie. Wystarczyła odpowiednia suplementacja, kontrola poziomu hormonów i dawkowanie leków, żeby życie zmieniło się o 180′.
Wtedy naiwnie myślałam, że wystarczy, że ustabilizuję tarczycę, a mój leniwy metabolizm ruszt z kopyta. Tak się nie stało, a ja wtedy dałam za wygraną i przestałam drążyć, skąd u mnie pewne objawy i symptomy. Kolejny raz uznałam, że taka już moja natura. No niektórzy tak już mają. I kiedy początkiem stycznia tego roku, pół świata obiecywała sobie w postanowieniu noworocznym NOWY ROK NOWA JA, ja śmiałam się w duchu, bo wiedziałam, że może 5% naprawdę zmieni swoje życie. Wiem, bo kilka razy już tak noworocznie próbowałam. Tym razem więc, nie miałam żadnych noworocznych postanowień. Nie przewidziałam jednak, że kiedy za kilka dni pójdę do lekarza z kolejnymi wynikami, to się samoistnie zmieni…
Bo nagle okazało się, że mam Insulinooporność i genetycznie, bardzo realnie grozi mi cukrzyca. Mój lekarz nie miał wątpliwości. Albo wdrażamy leczenie farmakologiczne, które ciężko będzie później przerwać, ponieważ jeszcze bardziej, lekami rozleniwimy trzustkę. Albo zdrowa, zbilansowana dieta, utrata wagi i ruch w celu rozruszania metabolizmu.
To był ten moment, kiedy w odstawkę poszła moja akceptacja samej siebie. Chociaż nie do końca. Nadal siebie akceptuję, ale wiem, że nadszedł czas zmian a moje zdrowie jest najważniejsze. Dlatego uruchomiłam projekt ZDROWIE.
Tak na dobrą sprawę jest jeszcze jeden czynnik, który mnie do tego wyzwania skłonił. Równie ważny. Ale o tym opowiem Wam w kolejnym poście, który jednocześnie odpowie, na najczęściej zadawane mi na blogu pytanie.
Projekt ZDROWIE to plan naprawczy mojego organizmu, który opiera się o zdrowie fizyczne i psychiczne. A jak się niektórzy domyślają, w zdrowym ciele-zdrowy duch!
Po pierwsze RUCH i aktywność fizyczna!
Gardzę ćwiczeniami, ale…nie mam wyjścia. Tym razem niczego nie odwlekałam. Po prostu, kilka dni po tym jak usłyszałam diagnozę, przeanalizowałam swoją sytuację, zrobiłam sobie biznesplan naprawy swojego ciało-wstałam, założyłam przyciasne leginsy, w których wyglądałam jak baleron i…zaczęłam skakać w domu jak sarenka. No dobra, z tym skakaniem jak sarenka, trochę mnie poniosło. Kto śledzi mnie na Instagramie, widział od pierwszego dnia, jak wyglądały moje trening. To był DRAMAT! Ja sobie, a moje ciało, które ostatni raz ćwiczyło pewnie ze cztery lata temu, sobie.
Z premedytacją nakręciłam ten trening. Dla siebie i dla Was. Dla siebie, żeby z dnia na dzień obserwować progres, postępy. Żeby się nie poddawać i motywować, ale też po to, żeby za jakiś czas zobaczyć, jak wielki kawał roboty wykonałam.
Dla Was, żebyście wreszcie zobaczyły prawdziwe początki tych wszystkich fit gwiazdek. Każda zaczynała od ZERA. Każda miała taki sam start i mniejszą lub większą koordynację i świadomość swojego ciała. Wszystkie pocimy się tak samo, i żadna z nas nie wygląda pięknie podczas ćwiczeń. Tak naprawdę TO wygląda. Krew, pot i czasem łzy! Każdy mój relacjonowany na Instagramie trening uświadamia mi, jak bardzo takie relacje, takie pokazywanie niedoskonałości jest potrzebne. Bo za każdym razem, dostaję mnóstwo wiadomości, że ćwiczycie razem ze mną, że Was zmotywowałam. Ba! Zmotywowałam Waszych mężów i dzieciaki! Że wreszcie ktoś się odważył pokazać prawdziwy trening początkującej osoby, bez cenzury. No i, ja robię to w znanym mi stylu. Na wesoło!
Gdybyście więc, chciały podpatrzeć, zapraszam na mój Instagram TUTAJ. I spokojnie, nie musicie każdego wieczora czekać na mój trening, bo nie zawsze udaje mi się go zrobić. Ale każdy swój trening zapisuję na dłużej na profilu, także możecie oglądać też starsze filmiki. Nic Wam nie ucieknie. No i, dołączcie do mnie, razem będzie weselej! #WalczJakSzalona – to hashtag naszej akcji. Śmiało oznaczajcie mnie, tagujcie a ja przyjdę kopnąć Was motywacyjnie po tyłkach i zostawię serduszko dumy!
Po drugie zdrowa zbilansowana DIETA
Najgorsza sprawa w całym projekcie. Kocham gotować, kocham karmić ludzi, kocham jeść, kocham próbować i testować nowe przepisy. A w moim domu, każdy jada zupełnie co innego. Utrzymanie trzech rożnych diet, w jednym domu, graniczy z cudem. Dlatego zazwyczaj zaspokajam potrzeby chłopaków, a sama jem cokolwiek, kiedykolwiek, najczęściej na szybko i nieregularnie i niekoniecznie zdrowo dla mnie.
Kiedy siedem lat temu zostałam mamą, a później zawzięłam się w sobie i postanowiłam schudnąć(o czym pisałam Wam TUTAJ), moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Młody był oseskiem, a ja i tak gotowałam osobno dla niego, osobno dla siebie. Wtedy też nie pracowałam, miałam więcej czasu, a bloga jeszcze nie było. A przynajmniej nie w tak rozwiniętej wersji, gdzie połowę dnia pochłaniają mnie moje social media i Wy ;) Wtedy mogłam pozwolić sobie na wyliczanie kalorii, na poświęcenie czasu, żeby zaprogramować swoje posiłki, na gotowanie ich. Mogłam sobie rozpracować cały dzień logistycznie tak, żeby jadać je regularnie.
Dzisiaj, żebym na rzęsach stawała, nie mam czasu. Z ręką na sercu stwierdzam, że musiałabym z czegoś w swoim życiu zrezygnować, żeby poświęcić czas na przygotowanie zdrowych i zbilansowanych posiłków. A w moim życiu nie ma miejsca na mało istotne rzeczy. Kocham wszystko co robię i nie ma takiej opcji, żebym z czegoś zrezygnowała. Powstał więc dylemat czy ważniejsza jest moja praca i pasje, obowiązki i życie rodzinne, czy jednak zdrowie. Taki totalny impas rzekłabym.
To dlatego właśnie pomyślałam, że najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji byłaby dieta pudełkowa. I dlatego właśnie, zdecydowałam się na taką dietę, a jako partnera mojego projektu wybrałam LIGHTBOX. Przeanalizowała oferty kilkunastu firm kateringowych i to właśnie Lightbox przekonał mnie najbardziej swoją ofertą. Ale od początku.
Cztery powody, dlaczego zdecydowałam się na dietę pudełkową LIGHTBOX.
1 .Oszczędność czasu
Szczerze i z ręką na sercu mówię Wam, że nie mam czasu na zdrowe i zbilansowane gotowanie. Tutaj potrzeba myślenia nad posiłkami, planowania, mądrych i skrupulatnych zakupów, mądrego podejścia do każdego dania, wyliczania z precyzyjnością aptekarską. Ja nie mogę zaplanować żadnego tygodnia w całorocznym kalendarzu. Serio. Moje życie to jeden wielki spontan i jedyne co nas w tym momencie trzyma, w jako takich ryzach to szkoła mojego syna. Na każdym kroku szukam więc oszczędności piętnastu minut, albo godziny. Gdzie się da. Na pracę, dla siebie, dla rodziny. Kocham gotować i to moje przekleństwo. Bo w kuchni mogłabym spędzić całe dnie-jednocześnie mnie to relaksuje ale i pogrąża, bo zabiera czas pozostałym czynnościom w ciągu dnia.
Doskonale wiem ile czasu miałabym poświęcić na gotowanie zdrowych wegetariańskich posiłków dla siebie i dodatkowej wersji dla chłopaków. Zupełnie nie mogę sobie na to pozwolić. Pięć gotowych posiłków od Lightoboxa oszczędza mi dziennie, plus minus dwie godziny w kuchni. Na myślenie, na gotowanie, na sprzątanie. Moje posiłki są gotowe, chłopaki sami przyrządzają sobie śniadania i kolacje, a obiady dla nich robimy wspólnie. Są bardzo prostymi smakoszami kulinarnymi, więc obiady dla nich to naprawdę pikuś.
2. Oszczędność pieniędzy i jedzenia
Wbrew temu, co udało mi się przeczytać na temat diet pudełkowych, to taka opcja , naprawdę pozwala oszczędzić pieniądze i sprawia, że nie marnujesz na diecie jedzenia. Na własnym przykładzie doświadczyłam tego wielokrotnie, kiedy zaczynałam jakąkolwiek dietę. Kupowałam warzywa, owoce-które w większości w moim domu jadam tylko ja. I o ile pierwsze dni były jeszcze całkiem spoko, o tyle po tygodniu jedzenia sałatki greckiej na przykład, miałam serdecznie dość. Czemu po tygodniu? Ponieważ, robiąc zakupy na zdrowej diecie nie da się większości produktów kupić na jeden posiłek. Musisz je jeść przez kilka dni pod rząd, żeby jak najlepiej wykorzystać to co kupiłaś i nie zmarnować jedzenia. I chociaż ja bardzie się starałam, to często, bardzo szybko kończyły mi się pomysły z tymi samymi warzywami i…finalnie lądowały one w koszu. Czego szczerze nienawidzę robić.
Nie jestem w stanie gotować pięciu posiłków dziennie, idealnie zbilansowanych każdego dnia innych, niepowtarzalnych-żeby dieta nie znudziła się, i nie obrzydła mi już po tygodniu, jak to zazwyczaj bywa. Może inaczej. Jestem w stanie, ale jestem przekonana o tym, że dzienny budżet zakupów, które robiłabym, żeby przyrządzić każdego dnia inne dania, znacznie przekroczyłby koszt jednodniowej diety pudełkowej. Ale to udowodnię Wam za jakiś czas, robiąc wielki test diety pudełkowej kontra domowa kuchnia. No i, gdyby chciała gotować tak bardzo zróżnicowanie, jak jadam na pudełkach Lightboxa, połowa produktów niewykorzystana lądowałaby w koszu. Bo na diecie pudełkowej, przez miesiąc nie powtarzają się żadne dania. Możecie to sprawdzić na stronie Lightbox, gdzie zawsze znajdziecie miesięczne menu dla każdej opcji dietetycznej o TUTAJ-wystarczy, że kliniecie w wybraną dietę i już widzicie co możecie zjeść przez najbliższy miesiąc. Ja za każdym razem, przeglądając menu dostaję ślinotoku i nie mogę doczekać się poszczególnych dni.
3. Konsekwencja i dyscyplina
To coś czego mi bardzo zawsze brakuje na diecie. Głównie z powodów, które już podałam Wam wcześniej. Najczęściej brakuje mi czasu na zdrowe gotowanie, łapie więc w locie cokolwiek byle szybko, bo później nadrobię czymś zdrowym. Nieregularność posiłków mnie pogrąża, bo kiedy przerwa między posiłkami jest zbyt długa, a ja nagle przypomnę sobie, że zaraz z głodu zemdleję, wtedy zwyczajnie nie mam czasu ani ochoty na długie przemyślenie, co zdrowego mogłabym sobie przyrządzić i na moim talerzu znowu ląduje cokolwiek. Do tego, kiedy kończą się pomysły, kiedy przejadają mi się dania, przepadam z moją dietą z kretesem. Musiałabym swoje życie podporządkować jedzeniu, a zupełnie nie chcę żeby tak było. Nie chcę, żeby zdrowe jedzenie było dla mnie karą, przykrym obowiązkiem. A tak właśnie zazwyczaj się dzieje w większości diet.
Tutaj podjem bo nie potrafię utrzymać się w ryzach, tam coś skubnę, gdzie indziej skubnę jeszcze więcej.
4. Silna wola
Moja silna wola jest zwyczaj bardzo słaba. No dobra, ja nie posiadam silnej woli. Czego dowodem może być mój wyjazd na ferie na Pomorze. Ja się bardzo starałam, ja miałam mocne postanowienie, że będę jadła zdrowo. Ale kiedy nie mam nad sobą bata, i kiedy pyszne jedzenie wyskakuje mi na talerz z bemarów, to ja z każdym posiłkiem rozkręcam się coraz bardziej. Teoretycznie jadłam dużo warzyw i owoców, praktycznie z dnia na dzień, nagle na moich talerzach znajdywały się ciasta, ciasteczka, pączusie. I ja zupełnie nie wiem jak. Serio. Te ciastka to one same, samiuteńkie na mój talerz wskakiwały! Pod koniec tygodnia piłam już zwykłą herbatę słodzoną cukrem, na talerz waliłam naleśniki polewane nutellą czy słodzonymi dżemami, żeby się zasłodzić-gdzie na tygodniu spędzonym z Lightoxem zupełnie nie miałam takowej potrzeby! Wierzcie mi lub nie, ale już pod koniec tygodnia miałam dość takiego jedzenia, czułam się niesamowicie ciężka i co przy insulinooporności niestety jest standardem-ciągle chciało mi się spać. Nie mogłam się doczekac kiedy wrócę do diety pudełkowej!
Dieta na której jestem to dieta Vege 1200 kcal. Dobrałyśmy ją z dietetyczką LighBoxa. I co jest fantastyczne-cały czas jesteśmy w kontakcie. Gdyby działo się coś niepożądanego, gdybym była głodna, w każdej chwili mogę dietę zmienić. I to jest cudowne- bo wreszcie ktoś, poza mną kontroluje mój stan i to co się ze mną dzieje.
I teraz muszę uspokoić tych z Was, którzy na wiadomość o ilości kalorii stwierdzili-o matulu, to dziewczę chce się zagłodzić. No nie. Nie chce. Tą kaloryczność dobrałam pod specyfikę swojej pracy i aktywność fizyczną w ciągu dnia. Wcale nie są to głodowe porcje, zupełnie się najadam, w ogóle nie chodzę głodna. Wręcz bywają posiłki, których nie jestem w stanie zjeść.
Najcudowniejsze w tej diecie jest to, że ja zupełnie nie mam czasu myśleć o pokusach, bo zupełnie nie myślę nad tym, co mogłabym zjeść danego dnia. Zupełnie! Nastawiam budzik na pięć posiłków dziennie, z trzygodzinnymi odstępami i kiedy przychodzi czas konkretnego posiłku, po prostu otwieram pudełko, podgrzewam danie i jem z wielką przyjemnością. Później zabieram się za pracę, obowiązki, przyjemności , a jedzenie nie zaprząta mojej głowy.
Jaki jest cel mojego projektu?
Przede wszystkim naprawa sprawności organizmu, poprawa metabolizmu i rozruszanie trzustki. Nie będę ukrywała, że mam taką cichą nadzieję i ochotę na zmiany wyglądu ciała. No bo umówmy się, skro już jestem na takiej zdrowej, zdrowiusieńkiej diecie, skoro ruszyłam swoje pośladki do ćwiczeń, to wiadomo, że liczę też na utratę kilku kilogramów tu i uwdzie. Ba! Ta utrata jest mocno wskazana przez lekarza. A ja się swojego lekarza ostatnio bardzo słucham. Bardzo, ale o tym znów opowiem Wam w kolejnym poście, bo i tak się już rozpisałam niesamowicie ;)
Mój projekt będzie trwał do 1 czerwca. To wtedy podsumuję Wam całe cztery miesiące diety i ćwiczeń. Mam nadzieję, że będę mogła pochwalić się spektakularnymi efektami. Zwłaszcza zdrowotnymi. Ale jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to jeszcze na tych wakacjach trzasnę sobie takie instagramowe foto na plaży. Takie w bikini, z płaskim brzuchem i jędrnymi pośladami.
No to co-walczycie ze mną, czy tylko mocno trzymacie kciuki, żebym Wam tutaj nie zeszła na cukrzycę? ;)