Od samego początku ciężko było mi głośno przyznać się do tego, że nie wierzę. Nie przed samą sobą. Ale przed całym światem, przed rodziną, znajomymi, przed swoimi czytelnikami. Nie dlatego, że uważam brak wiary w Boga i bycie ateistą za coś złego. Wręcz przeciwnie. Powód jest zupełnie inny. Jestem ateistką i strasznie mi wstyd…
Jestem ateistką i strasznie mi wstyd…
To nie jest tak, że ktoś pewnego dnia budzi się, i nagle stwierdza- pierdzielę tego Boga, nie dał mi urody, poskąpił zdrowia, na świecie dzieciaki głodują a on nic nie robi. Mam go w nosie, przestaję wierzyć! To jest bardzo złożony i długotrwały proces, do którego dojrzewa się latami. Składa się na niego wiele czynników, sytuacji, decyzji, pytań bez odpowiedzi, które piętrzą się i uwierają, i odpowiedzi, które utwierdzają w przekonaniu, że nie wierzysz.
Wierzcie mi, to wcale nie boli. Nie czuję się przez to bardziej uboższa, mniej szczęśliwa. Moje życie nie zmieniło się zupełnie. Nie brakuje w nim miłości, szczęścia ani niczego, czego utraty obawiają się wszyscy wątpiący, albo mocno wierzący-kiedy całkowicie zwątpią. I ja Was dzisiaj absolutnie nie zamierzam namawiać do rezygnacji z wiary jakiejkolwiek. Nie zamierzam też usprawiedliwiać, wywyższać swojego ateizmu, czy też jakkolwiek się z Wami licytować, czyje życie jest bardziej wartościowe.
Dzisiaj chcę Wam wytłumaczyć na czym polega mój wstyd. Wstyd bycia ateistką, która przynależy-chcąc nie chcąc, do pewnej grupy społecznej, do której przynależeć nie chce.
Kiedy w mojej głowie poukładały się pewne rzeczy, niektóre szufladki wskoczyły na odpowiednie miejsce, trochę się bałam. Bo ateista to w społeczeństwie coś złego. Ktoś kto skoro nie wierzy w Boga, to pewnie czci kult szatana, jest zepsuty do szpiku kości a zło wylewa się z niego uszami. A ja tak bardzo taka nie jestem! Nie lubię krzywdzić ludzi, tak bardzo, że często boli mnie mówienie prawdy, która w jakikolwiek sposób może kogoś urazić. Wolę delikatnie nagiąć rzeczywistość, jeśli tylko wiem, że mogę kogoś zmotywować, niż sprawić, że moje słowa zabolą w jakikolwiek sposób.
Pamiętam, jak na początku szukałam ludzi podobnych mi. Chciałam mieć jakieś wsparcie, chciałam wiedzieć, że gdzieś na świecie są ludzie, którzy mnie rozumieją i którzy po prostu nie wierzą. Chciałam poznać innych podobnych mi ludzi i utwierdzić się w swoim przekonaniu, że ateiści niesłusznie są określani jako ludzie źli. Dołączyłam do kilku grup wsparcia, które miały mnie podnieść na duchu, pomóc w trudniejszych chwilach, kiedy będę walczyła z biurokracją i systemem (szkoła Młodego).
I owszem, dowiedziałam się wielu istotnych, merytorycznych kwestii, które są zapisane zarówno w Konsytuacji jak i prawach człowieka, dowiedziałam się, jak się ma teoria w praktyce, poznałam wiele przypadków z życia, których pewnie sama bym nie wygooglowała. Jednak im dłużej pozostawałam w tych grupach, tym bardziej mnie ten mój ateizm uwierał.
A raczej moja przynależność do tej konkretnej grupy społecznej- z której nijak nie da się wypisać, jeżeli Twoje poglądy nie uległy zmianie i publicznie się do nich przyznajesz. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, ja nie powątpiewam, nic nie zmieniło mojego braku wiary w Boga, nie uwierzyłam i nie uwierzę. Jednak mogę zapierać się nogami i rękami, ale kiedy ktoś nowo poznany dowie się, że jestem niewierząca, zawsze będzie kojarzył mnie z ateistami.
Przez kilka ostatnich lat poznałam wielu ateistów. Niestety Ci, którzy są dopuszczani do głosu publicznie, najczęściej są radykałami w swoich poglądach. Ci którzy głośno manifestują swój ateizm w mediach społecznościowych, Ci który domagają się, żądają respektowania swoich praw-są wulgarni, chamscy, niekulturalni, i nie mają w sobie za krzty pokory, empatii czy szacunku do drugiego człowieka.
Ateizm to sekta jak każda inna grupa społeczna do której ktoś chce przynależeć i utożsamiać się z jej poglądami. Bez względu na to czy to jest Buddyzm, Jehowi czy Katolicy. Która zrzesza ludzi, pierze mózgi i każdą inność spisuje na poniżenie, stawia po przeciwnej stronie barykady i każe ze sobą walczyć. Bo tak. Dla zasady, dla manifestacji swojej siły i wyższości nad przeciwnikiem. To nie dla mnie!
I dlatego właśnie jest mi cholernie wstyd. Wstyd mi, że mimo swoich poglądów, ktoś może mnie z grupą tych narwańców utożsamiać. Wstyd mi, że Ci ludzie nie mają szacunku do drugiego człowieka, bez względu na to czy jest to dyrektorka szkoły, z którą należy wypracować jakiś kompromis-kiedy nie chce się posyłać dziecka na religię, a w szkole religia jest. I za wszelką cenę przecież z tą dyrekcją trzeba walczyć i usuwać wszelkie oznaki kultu jakiegokolwiek, żeby udowodnić swoje racje i prawa. Po co? Na co? W jakim celu? Naprawdę tak bardzo przeszkadza komuś, że większa część grupy ma spotkania w szkole, na których uczy się historii tego w co wierzy? Dopóki, moje dziecko jest traktowane z szacunkiem, jak równy z równym, po co walczyć? Po co się przepychać i udowadniać swoją wyższość-bo prawo i Konsytuacja są po naszej stronie?
Czy to jest starsza kobieta, której światopogląd utrwalony przez lata, nie pozwala na patrzenie na świat i ludzi przez szerszy horyzont. Czy naprawdę trzeba się z nią wykłócać, sprawiać przykrość i udowadniać jak bardzo się myli? Mimo, że jedyne co osiągniemy to złość i smutek starszej osoby, która zupełnie, już do końca życia nie zrozumie dlaczego Ty nie wierzysz w Boga…
Czy to jest czyjaś mama, czy babcia, która nie rozumie jak można pewnego dnia przestać wierzyć i nie zasiąść do wspólnego Wigilijnego stołu. I czy naprawdę tak bardzo boli, spotkanie przy rodzinnym stole, z szacunku do rodziny, do tradycji. Czy tak bardzo zostanie naruszona Twoja godność i zachwiane zostaną fundamenty Twoich ideologii?
Czy kiedy w przedszkolu Twoje dziecko nie dostanie roli w Jasełkach, bo przecież nie jesteście wierzący- to niekoniecznie musi być to złośliwość i zła wola wychowawczyni. Może po prostu ktoś przez buńczuczność ateistów boi się nawet zapytać, czy może jednak udział w Jasełkach nie ingeruje w nasze przekonania. Może wystarczy porozmawiać, zanim zarzuci się takiej osobie wykluczenie dziecka z grupy pod przykrywką dyskryminacji.
Czy w końcu jest to człowiek, który puka w kolędę do naszych drzwi- i zamiast kulturalnie zamknąć mu drzwi, ktoś obrzuca go stekiem wyzwisk. Bo przecież naruszył nasz mir domowy. Bo przecież na drzwiach mamy napisane że jesteśmy ateistami. Przecież to złodziej, kryminalista i pedofil jak każdy ksiądz i trzeba go zbluzgać dla zasady. Albo żeby zamanifestować swoją ideologię i pogardę do KK, w kolędę na drzwiach należy wywiesić wielki transparent krzyczący o naszej pogardzie. Jakbyśmy z domu nigdy nie wynieśli krzty kultury i nie potrafili z uśmiechem powiedzieć-nie.
Ateiści wymagają szacunku a sami nie szanują inności. Tak jak każda inna wiara, nie będę tu już wytykała palcami, nie jest wcale lepsza. Nikt nie jest. Zupełnie nikt z nas nie jest ani lepszy ani gorszy. Wszyscy jesteśmy równi!
Jest mi wstyd, że przyszło mi żyć w czasach tak bardzo współczesnych, tak bardzo otwartych na wiedzę, bez granic wydawałoby się, a jednak. Jednak zamkniętych na drugiego człowieka i to co czuje. Bez względu na wiarę czy jej brak.
Życie nauczyło mnie nie tylko pokory. Życie pokazało mi jak bardzo jesteśmy do siebie podobni, nawet kiedy wydaje nam się, że tak bardzo się od siebie różnimy. Nie różnimy się zupełnie niczym.
Stawiamy mury, niszczymy mosty, dzielimy, wszyscy niepotrzebnie wywołujemy konflikty, których nikt z nas nie potrzebuje.
Dlatego nie chcę przynależeć do żadnej z grup. Nie chcę być kojarzona z nikim. I żebyśmy się dobrze zrozumieli-znam wielu ateistów, którzy tak jak ja szanują drugiego człowieka i nie oceniają go na podstawie przynależności do jakiejś wiary. Znam wielu ateistów, którzy zasiądą przy Wigilijnym stole, żeby miło spędzić czas z rodziną. Znam wielu ateistów, którzy za przyjaciół mają katolików a nawet kapłanów. I nie znajdziesz ich wśród tych najgłośniej krzyczących i manifestujących swój ateizm. I może trochę szkoda. Ludzie myśleliby o nas zupełnie inaczej.
Żeby być dobrym, empatycznym człowiekiem, który chce i potrafi szanować drugiego człowiek, nikt z nas nie potrzebuje żadnego Boga, wpajanego systemu wartości, dekalogu czy innych przepisów regulujących słuszne postępowanie w życiu.
Albo się jest dobrym człowiekiem i ma w sobie szacunek i empatię.
Albo nie.