Mimo całego swojego luźnego podejścia do życia, jestem romantyczna. Jak cholera. I nostalgiczna. Jak diabli. Czasem zwykły spacer z dzieckiem, potrafi sprawić, że zaczynam postrzegać swoje życie z kompletnie innej perspektywy niż dotychczas. Czasem mnie to przeraża. Życie tak strasznie pędzi, tak przecieka między palcami.
Usiadłam na ławce z nowym numerem Vivy!. Z okładki krzyczała do mnie Małgorzata Socha. Przekonywała, że aktorstwo to praca jak inna. Taka rola. Dopiero w domu okazuje się jakimi jesteśmy ludźmi. Taka teza do mnie przemawiała. Zaczęłam czytać, po raz enty ostatnio, stwierdzając jak wszyscy jesteśmy do siebie podobni. My ludzie. Bez względu na to jaki wykonujemy zawód. Bez względu na kolor skóry, preferencje seksualne. Wszyscy przecież o tym wiemy. I jak bardzo wszyscy o tym zapominamy.
Ciągle tworzymy podziały. Nieświadomie (a może świadomie? ) uczymy nasze dzieci, że są ludzie mądrzejsi i głupsi, ładniejsi, brzydsi, fajniejsi i mniej fajni. Ale co nam daje prawo do takiej klasyfikacji? Jakie kryterium trzeba spełnić żeby znaleźć się w elitarnej grupie tych lepszych?
Kiedy na jednym forum, uświadomiłam kobietę iż uczenie dziecka, że:
“… w szkole są różne dzieci , mądre, głupie , ładne brzydkie…”
To zwykły brak empatii i niewychowawcze podejście do sprawy, próbowano mnie przekonać, że w takim świecie przecież żyjemy i dzieci uświadamiać trzeba od najmłodszych lat. Ale do czego? Do tego że Jasiu nie umie matematyki bo jest tępy? Czy że Kasia która zmaga się z tarczycą, jest brzydka bo jest gruba?
Czy czasem nie inaczej brzmi, że Kasia jest chora dlatego tak wygląda, a Jasiu w matematykę nie umie, za to świetnie śpiewa? Czy nauka rozróżniania ludzi, ich zdolności w różnych dziedzinach, tego jakimi są ludźmi, uczenia empatii, nie różni się czasem od tworzenia podziałów na mądrzejszych i głupszych?
Siedziałam na tej ławce i nagle przestałam czytać. Otworzyłam oczy i chłonęłam co dzieje się dookoła. Młody fikał po placu zabaw. Jedynym u nas na wsi, zaraz przy szkole, gdzie bawią się wszystkie dzieci. Zadowolony. Szczęśliwy. Jeszcze kilka dni temu, zastanawiałam się i walczyłam ze swoją matczyną opiekuńczością, czy to jest odpowiednie miejsce dla mojego dziecka. Czy tego właśnie dla niego chce.
Czy chce narazić go na niezrozumienie, na stygmatyzację. Czy chcę przekreślić jego start w tym miejscu. W końcu od tego, jaką decyzję podejmę, będzie zależało bardzo wiele. To czy dzieci na wsi będą chciały się z nim bawić, to czy ich rodzice im na to pozwolą. Bo przecież jesteśmy wyznawcami szatana.
Co będzie lepsze? Jaką decyzję podjąć, żeby jej konsekwencje jak najmniej boleśnie dotknęły młodego? Nie miałam zielonego pojęcia. Miotałam się między tym czego chcę, a tym co wydaje mi się bezpieczniejsze. Bo co innego, samemu ponosić konsekwencje swoich decyzji, a co innego zrzucać konsekwencję na barki swojego dziecka. Z pełną ich świadomością.
Na tym etapie mojego życia, okazało się, że najcięższe życiowe wybory, to te które musimy podejmować za nasze dzieci. Zanim one same będą mogły świadomie dokonywać tych wyborów.
I kiedy dzisiaj, kolejny raz siedziałam na tej samej ławce, chłonąc otoczenie i zastanawiając się jaką decyzję podjąć, pomyślałam że robię dokładnie to, z czym ciągle walczę. Tworze podział na społeczność wiejską, zacofaną, mocno wierzącą, która nie potrafi myśleć, w której brak tolerancji. Która na pewno będzie chciała zepchnąć mojego syna na tutejszy społeczny margines.
A co jeśli dam tym ludziom szansę? Jeśli ja sama wyjdę im na przeciw i pokaże, że cholera niczym się przecież nie różnimy. Że przecież wszyscy mamy dwie ręce do pracy, nogi które niosą nas w stronę indywidualnych, często podobnych marzeń. I jedyne co nas różni, to buty w których idziemy przez świat. Każdy ma inne. Każdemu w innych butach wygodniej będzie przemierzać świat. Każdy w innych butach będzie szczęśliwy!
Rozejrzałam się dookoła. To tak wygląda miejsce, gdzie mój syn spędzi resztę swojego dzieciństwa. To są jego nowi koledzy. To tutaj będą malować się jego wspomnienia.
Fajne miejsce- pomyślałam i już wiedziałam jaką decyzje podjąć.
foto. Kamil Jasek Fotografia