Są takie chwile w życiu rodzica, kiedy, możesz się starać, możesz próbować ustrzec swoje dziecko przed całym, największym złem tego świata, ale nie możesz. Nie przewidzisz wszystkiego, wszystkiemu zapobiec w stanie nie jesteś. Możesz stać obok, trzymać całe życie za rączkę, ale i tak jest coś, na co bardzo często nie mamy wpływu.

Od urodzenia Młodego, starałam się na niego uważać. Pierwszy rok, to było typowe chowanie pod kloszem. Ja-młoda mama, która długo nie mogła zajść w ciąże. Młody-pierwsze moje dziecko, pierworodny mój, oczko moje w głowie. Zresztą, każda matka dziecko swoje kocha, więc doskonale wiecie o czym mówię. Wiedziałam od początku, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby go wspierać i wychować na najfajniejszego człowieka, na jakiego tylko będę potrafiła.  Od samego początku, wiedziałam także, że nie na wszystko mam wpływ. I że pewnych rzeczy nie robię świadomie.

Dzisiaj z perspektywy czasu, i kilkuletniego doświadczenia w roli matki wiem, że zawsze staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię. Jednak dziecko, to jedna wielka, chodząca niespodzianka. Kiedyś było to dla mnie abstrakcją, przecież swoje dziecko trzeba, a nawet należy znać jak siebie-dzisiaj wiem, że my, zwłaszcza matki, może i byśmy chciały. Jednak nie zawsze się da.

Niewiele w roli matki mnie dzisiaj zaskakuje. No, może inni rodzice, kiedy reagują na pewne zachowania i sytuacje dzieci, zupełnie nie rozumiejąc, że każde, absolutnie każde dziecko jest inne, wyjątkowe, i do każdego należy podchodzić indywidualnie. Jest jednak coś, co mnie paraliżuje, przed czym chciałabym ostrzec moje dziecko, ale wiem że nie mogę. W zasadzie to są dwie rzeczy, które nierozerwalnie się ze sobą łączą.

To STRACH i BÓL!

Chociaż jeszcze do niedawna wydawało mi się, że nad strachem mojego dziecka totalnie nie panuję, to kilka dni temu, mój syn, uświadomił mi, i dał kolejną lekcję macierzyństwa, że jest zupełnie inaczej. Że ja wcale nad tym strachem panować nie muszę!

Jakiś czas temu, podczas rozmowy z psychologiem, opowiedziałam o tym, że wydaje mi się, że mój syn strasznie się wszystkiego boi. Zwłaszcza wszystkiego co nowe. Na co Pani psycholog, bardzo mądra zresztą, odpowiedziała, że mam rację. Wydaje mi się. Że to nie on się boi. To ja się boję! Mój syn zna mnie jednak doskonale, zna moje reakcje i czuje, kiedy to ja ten strach odczuwam. Obawa przed nowym, nieznanym jest normalna. Ale prawda jest taka, że to my rodzice, bardziej obawiamy się, jak dziecko na nową sytuację zareaguje, jak ją przeżyje. Odbija się to na czkawką, bo mimo, że chcielibyśmy to bardzo ukryć-dziecko nasze obawy doskonale wyczuwa, i chociaż normalnie nie czułoby strachu-kiedy widzi, że my się boimy-reaguje podobnie, chociaż zupełnie, zazwyczaj nie wie czemu.

Pamiętam kiedy w wieku pięciu lat Młodego, musieliśmy się zderzyć z największym do tej pory bólem i strachem. Młodemu bardzo szybko zaczęły psuć się zęby. To było coś, przed czym drżałam każdego dnia od urodzenia dziecka. Sama mam kiepskie zęby, bardzo niski próg bólu jeśli o te zęby chodzi. Bo ja się mogę tatuować, mogę rodzić naturalnie-ale nie usiedzę na fotelu bez znieczulenia, a jak zaczyna mnie boleć ząb-to od razu mdleję z bólu. Nie wiem, czy faktycznie ma to związek jakąś bardzo niską barierą bólową, nadzwyczajnie unerwionymi zębami, czy bardziej dentystyczną traumą, której nabawiłam się za dzieciaka i która, niestety przez nieudolność dentystów, ciągnęła się za mną przez większą, dorosłą część mojego życia. Fakty są takie, że bolące zęby i dentysta-to największy mój koszmar i fobia. Niestety mój syn skłonność do psucia się zębów odziedziczył po mnie. A ja całkiem nieświadomie, przekazałam mu też, strach przed dentystami…

Bo ja zwyczajnie nie miałam świadomości, że nawet jeżeli robię to bezgłośnie, albo kiedy nawet rozmawiam z kimś z rodziny, czy znajomych na temat swojego strachu-kodowałam ten strach w swoim dziecku. On słyszał, nie musiał wiele z tego rozumieć. Dla niego dentysta równał się z koszmarem, strachem i bólem. Prosty przekaz. Kiedy wizyta u dentysty była konieczna na już wiedziałam, że łatwo nie będzie.

Próbowaliśmy wizyt adaptacyjnych, zabieraliśmy go do dentysty od małego, na każdą moja wizytę i Szalonego, Młody chodził z nami. Za każdym razem, próbowaliśmy posadzić go na fotel, żeby zwyczajnie się do niego przyzwyczaił i oswoił z sytuacją. Nie chciał siadać ani sam, ani z nami. Sytuacja z tygodnia na tydzień stawała się dramatyczna, bo żaden odwiedzony dentysta nie był w stanie nam pomóc, ani przekonać do siebie Młodego-a zęby Młodego bolały coraz bardziej. Kiedy w pewnego dnia, Młody odmówił posiłku, plącząc, że boi się że zęby znowu zabolą-płakałam razem z nim. Wiedziałam, że nie mogę dłużej czekać. Zaczęłam szukać kliniki stomatologicznej, która w swojej ofercie miała leczenie zębów u dzieci pod narkozą. Na moje szczęście, od razu trafiłam na miejsce bardzo profesjonalne. Od początku powtarzali, że narkoza to ostateczność, i że z większością dzieci są w stanie sobie poradzić.  Przesympatyczny personel z podejściem do dzieci, kolorowe gabinety, pełne bajkowych postaci, bajki podczas leczenia i nagrody dla dzielnych pacjentów w postaci zabawek świadczyły o tym, że trafiłam na ludzi, którzy wiedzą co robią. Tamtego dnia, zaczęła się nasz przygoda z wróżką od zębów.

Leczenie trwało długo, i nie od razu Młody przekonał się do dentysty. Pierwsza wizyta nie była najmilszym wspomnieniem, ale jej efekty-czyli usunięcie nieznośnego bólu, który utrudniał Młodemu życie, sprawiły, że zrozumiał, że leczenie jest konieczne. Z każdą wizytą było coraz przyjemniej, bo wiedział, że to faktycznie nie boli. Wszystkie zęby leczyliśmy pod znieczuleniem komputerowym, więc nie było mowy nawet o bólu przy znieczulaniu.

Niestety jak to u nas bywa-Młodemu podczas leczenia robiły się afty(ma to po mnie!). To wtedy odkryliśmy spray, który nazwaliśmy magicznym-DentoseptA Mini. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak mi wtedy pomógł, bo w momencie, kiedy już przekonałam Młodego do dentysty-że pomaga, że usuwa ból, pojawiły się po wizytach afty, które ten ból i dyskomfort znowu powodowały. No myślałam, że oszaleję, bo koło się zamykało! Na szczęście Dentosept działał od razu i na dość długo uśmierzał ból. Do tego genialna aplikacja w sprayu i malinowy smak, który uwielbiają wszystkie dzieci. A nie ma chyba nic gorszego od leku, który ma pomóc, a którego smak jest paskudny. Tutaj nie musiałam Młodego długo przekonywać. Dentosept został z nami do dzisiaj, bo genialnie sprawdza się na opuchnięte i podrażnione dziąsła przy wypadających mleczakach i kiedy wychodzą już stałe zęby. Zresztą ja sama, po niego często sięgam,tylko w wersji Dentosept FAST(dla starszych), kiedy po wizycie u dentysty i mi robią się afty, albo kiedy dziąsła czasami krwawią i są podrażnione.

I teraz wyobraźcie sobie, kiedy Młody polubił się już z dentystą, zaczął mnie przekonywać, że to nie boli, że nie ma się czego bać! Moje dziecko, na moich oczach z ucznia stawało się małym nauczycielem życia. Mało tego, bardzo skutecznym, bo niedługo później, ja też zapisałam się do tej samej kliniki, na bardzo długie leczenie. Moje wizyty początkowo były owiane wielkim stresem, później z czasem, umawiałam dwie godzinne wizyty, żeby relaksować się na fotelu! Jednak, jeżeli myślicie, że to była wystarczająca dla mnie wtedy lekcja, to się mylicie. Bo chyba największą lekcją na temat oswajania strachu, przyszło nam dostać kilka dni temu, kiedy pojechaliśmy polatać szybowcami.

Ja największy cykor na świecie oczywiście spękałam. Boję się dentysty, boje się prędkości karuzeli na wesołym miasteczku a miałabym latać szybowcem? Noł łej! Stałam cała zielona ze strachu, a mój syn nie okazywał wzruszenia. Milion razy zadaliśmy pytanie-czy jest pewien, że chce lecieć. Od samego początku, byliśmy przekonani, że kiedy wsiądzie do kokpitu-spęka i ucieknie. Z góry założyliśmy, że nie poleci. A on, ten nasz dzielny, mały bohater poleciał! I to całkiem sam. Nie miał chwili zawahania, ani sekundy kiedy chciał odpuścić, zrezygnować. Bardzo mu na tym zależało , bo kocha samoloty nie dopuścił do siebie naszych lęków. Nie pozwolił, żeby nasz strach, przeszkodził mu w spełnianiu jego marzeń.

To był moment, kiedy uświadomiłam sobie, że strach jest nierozerwalną częścią naszego życia. To nie jest tylko kwestia tego, że dzieci się boją bo są małe i…się boją wszystkiego. Nie. To my rodzice się boimy. To my rodzice, pokazujemy czego się bać, to my tego strachu uczymy. Na każdym kroku, często mniej świadomie-co pokazuje nasza historia z dentystą. Młody nie wiedział zupełnie co go czeka, ale bał się, bo bałam się ja i wielokrotnie o tym mówiłam, nawet jeśli nie bezpośrednio do niego, to jednak. A jemu wmawiałam, że nie ma się czego bać. Oszukiwałam wtedy sama siebie. I chciałam oszukać jego. On to czuł.  A prawda jest taka, że my rodzice mamy zupełnie inny punkt widzenia. Mamy doświadczenia z życia, których nie ma jeszcze nasze dziecko. Nasze dzieci mają czystą kartę, którą zapisywać powinni same.

A my? My asekurować nasze dzieci będziemy jeszcze przez wiele lat. Zawsze będziemy gdzieś obok, gotowi, żeby pomóc, wesprzeć, przytulić, podać rękę, kiedy się przewrócą. Dzisiaj wiem, że najważniejsze jest się nie bać, a pozwolić dziecku próbować. Bo mimo, że to nasza krew z krwi, to jest indywidualną jednostką, której lęki nijak się mają do naszych.

Najważniejsze to być obok i wspierać.

I tak, zamierzam od dzisiaj robić.

Bo jako matka, o swoje dziecko bać się będę do końca życia…

Partnerem wpisu jest marka DENTOSEPT