Kiedy urodziłam swoje pierwsze dziecko, nie miałam pojęcia, do jak wielu rzeczy mam prawo. Wmówiono mi, że skoro na świat przyszło moje długo wyczekiwane i upragnione dziecko, powinnam całe dnie tryskać energią i szczęściem. A wszelkie swoje żale, frustracje i zmęczenie, wylewać ciemną nocą w poduszkę. Tylko tak, że przypadkiem nikt nie widział i nikt nie usłyszał.
Nie wiem jak to się stało, że udało mi się tyle lat siedzieć cicho i udawać matkę polkę terminatorkę. Kobietę ze stali. Przecież siedzę w domu, nie mam prawa do zmęczenia. Kobieta, która SIEDZI w domu, całe dnie spędza przecież, leżąc na kanapie przed telewizorem. Obiad gotuje prywatny szef kuchni. Dom sprząta gosposia. Od ogrodu też masz przecież ludzi. A dziećmi zajmuje się wykwalifikowana guwernantka. Zakupy i sprawy organizacyjne całej rodziny, załatwia za Ciebie Twój osobisty menager. A jeżeli jakimś dziwnym przypadkiem, pracujesz zawodowo z domu, to przecież taka praca to nie praca. To czysta przyjemność. Taka to pożyje!
Eh…aż sama przez chwilę, rozmarzyłam się, że faktycznie tak mogłoby to wyglądać.
Mniej więcej w drugiej ciąży, kiedy zaczęły się nakładać na siebie moje obowiązki, wychowanie pierwszego syna, jego szkoła i moje problemy ze zdrowiem, zaczęłam rozumieć, że nie jestem z kamienia. A takich matek jak ja, jest na świecie miliony.
Mniej więcej, po urodzeniu drugiego dziecka, kiedy poród się skomplikował i musiał być rozwiązany cesarką ratującą nasze życie. Kiedy pojawiły się komplikacje poporodowe, i dochodziłam do siebie dłużej niż przewidywałam. Chociaż i później, nie było wcale łatwiej. Mniej więcej wtedy właśnie, kiedy nasze życie wywróciło się do góry nogami, zrozumiałam że mam prawo. I Ty również droga mamo, Ty również masz prawo:
Być zmęczona.
Obolała.
I zła.
Nie mieć siły.
Ani ochoty.
Mieć potrzebę zwykłej rozmowy, a nie ciągłej oceny.
Nie mieć humoru.
I mieć zły dzień.
Być sfrustrowana.
I smutna.
Pójść do toalety bez towarzystwa.
I umyć zęby w samotności.
Mieć dość.
Chcieć chwilę pobyć w ciszy i spokoju.
Marzyć o ciepłej kawie.
O obiedzie zjedzonym w spokoju.
Albo o długiej gorącej kąpieli niczym nie zmąconej.
Chcieć posprzątać i żeby ktoś wreszcie to zauważył, zanim pięć minut później przez dom znów przejdzie tornado.
Marzyć o dniu wolnym.
Mówić, że jest Ci źle.
Potrzebować ojojania.
I przytulenia.
I dobrego słowa.
Potrzebować pomocy przy dzieciach i sprzątaniu.
Nie dawać rady!
Nie wyrabiać się ze wszystkim.
Nie gotować codziennie obiadu.
I do pizzy zamówionej na dowóz.
Nie robić codziennie prania.
Do brudnej podłogi.
I do kurzu na półkach.
Do plamy na dresie.
I do paznokci bez hybrydy.
Do sterty walającego się od tygodnia prania.
Do torebki wypchanej dziecięcymi gadżetami.
Nie lubić bawić się z własnymi dziećmi.
I słuchać w kółko dziecięcych przebojów.
I mieć od tego wszystkiego, zamiast mózgu BUDYŃ!
Masz prawo do tego wszystkiego i to wcale nie oznacza, że nie kochasz swoich dzieci, lub kochasz je mniej. Wcale nie oznacza, że nie doceniasz swojego życia, że chciałabyś je zmienić, cofnąć się w czasie do dnia sprzed dzieci. To wcale nie oznacza, że jesteś matką gorszą niż inne.
To tylko znaczy, że jesteś człowiekiem z krwi i kości.
Że nie jesteś robotem, masz uczucia i jesteś zmęczona.
I masz do tego prawo!
Zdjęcie: Woman photo created by freepik