My matki już tak mamy. Umiemy lepiej, wiemy lepiej, robimy szybciej, sprawniej, bezpieczniej i czyściej. Jako matka doskonale to rozumiem. Ba! Sama wiele lat popełniałam pewne błędy z tej serii. Jednak pewnego dnia mnie olśniło. Olśniło mnie, że robiąc wszystko za dziecko, robię z niego pierdołę.
Pamiętam jak rok temu, wychowawczyni Młodego zachęcała nas, żebyśmy skorzystali z zajęć dodatkowych z robotyki. Widziała, zdolności mojego syna, wiedziała że jest zdolny i należy to rozwijać. Ja też, dlatego skorzystaliśmy z propozycji i i już za jakiś czas trafiliśmy na pierwsze zajęcia, gdzie mój syn…był najmłodszy w grupie. W zasadzie miał wtedy sześć lat, a kolejny najmłodszy chłopiec dziesięć. Kilka razy, na zajęcia poszedł z nim Szalony. Nie będę ukrywała, że techniczne sprawy, to nie jest to, za czym przepadam, więc kiedy mogę zrzucam to na głowę mojego rezolutnego męże. On przy okazji takich zajęć, może Młodemu wytłumaczyć jak coś działa, dlaczego, jak działać może lepiej, jak coś udoskonalić, stworzyć przerobić. A ja…ja mogę tylko w tym czasie ziewać z nudów, pękać z dumy nad zdolnym synem, albo czytać książkę. Ale do brzegu kobieto!
To był jeden z tych dni, kiedy Szalony był w delegacji, więc mi przypadło w udziale, odwiezienie go na zajęcia. Prowadziła je bardzo sympatyczna kobieta, a że ja z natury gaduła jestem, to trochę pociągnęłam ją za język. Jakież było moje zdziwienie, kiedy opowiadała mi o dzieciach uczęszczających na zajęcia. Nieumiejętność programowania robotów z Lego, to był najmniejszy problem tych dzieci. Niektóre, nie potrafiły łączyć, rozłączać poszczególnych części, a nawet trzymać poprawnie nożyczek!Takich zdolności może nie mieć dwulatek, ale nie siedmio, ośmiolatek albo starsi chłopcy.
To był jeden z tych momentów, kiedy uświadomiłam sobie, jak dobrą robotę odwalam w swoim zdystansowanym macierzyństwie. Nigdy nie byłam, ani nigdy nie będę matką idealną. Ale pewnego dnia, dałam swojemu dziecku coś, przed czym bardzo długo się broniłam. Wolność. Wolność i swobodę nauki na każdym najmniejszym kroku naszego życia.
I jeżeli myślisz, że wożę go na drogie, wypasiona, modne zajęcia. Że uprawiamy szermierkę i pływanie. Że Młody uczy się grać na pianinie i tańczyć balet, to jesteś w wielkim błędzie, bo Młody nie chodzi na żadne dodatkowe zajęcia. Żadne, co oznacza, że z programowania też zrezygnowaliśmy(ma swój sprzęt i uczy się w domu).
Najlepsza szkoła, w której Twoje dziecko posiądzie najwybitniejsze umiejętności to…szkoła życia.
I nie, nie mam tutaj na myśli hardcorowego survivalu. Chodzi o zwykłe, przyziemne, codzienne umiejętności, które tak bardzo przydadzą się naszym dzieciom w życiu, a które za nie na każdym kroku wykonujemy.
Odkurzasz za dziecko bo robi to niedokładnie, a Ty później musisz po niem poprawiać.
Nalewasz mu sok, mleko, czy robisz kakao, żeby przypadkiem nie rozlał. Przecież robi to za każdym razem, ostrzegasz, żeby uważało, a i tak rozlewa. Zawsze.
Pakujesz plecak do szkoły, bo przecież musisz mieć kontrolę, nad tym, żeby niczego nie zapomniał.
Sprzątasz w jego pokoju, ścielisz łóżko, bo on robi to niedokładnie, a wszechobecny chaos w zabawkach strasznie Cię irytuje.
Kroisz chleb, wycinasz nożyczkami, żeby przypadkiem się nie skaleczył.
Piszesz wypracowania, robisz prace plastyczne, żeby…były lepsze. Żeby dostał lepszą ocenę.
Nie pozwolisz, żeby z tatą malował ściany, bo nie dopierzesz koszulki, a skręcając meble wkrętarką, czy wiertarką, może sobie zrobić krzywdę.
Nie dopuszczasz, żeby pomagał Ci w kuchni, przecież zamiast pomóc-przeszkadza Ci, a do tego robi straszny bałagan!
Ni pozwalasz biegać na spacerze, bo przecież się wywróci i wybrudzi spodnie. Wspinanie po drzewach i drabinkach tez odpada, jeszcze spadnie, rozbije kolano i…podrze spodnie.
Tych przykładów mogłabym mnożyć. Nie ma znaczenia ile ich użyję, wszystkie prowadzą do tego, że ograniczamy swoje dzieci na każdym kroku. Wyręczamy je, trzymamy w złotej klatce. I teraz bardzo się zdziwisz, bo rzadziej, jest to troska o jego bezpieczeństwo. Częściej robimy to przez…własną wygodę!
Przecież nie mamy czasu na tyłku usiąść i odpocząć, a co dopiero ciągle sprzątać po naszych dzieciach, które robią ciągle coś nieporadnie. Po co odkurzać dwa razy, po co poprawiać po dziecku, kiedy przecież sama zrobisz to szybciej i dokładniej. Dlaczego Twoje dziecko ma przynieść ze szkoły tróję za pracę plastyczną, skoro z Twoją pomocą na pewno dostanie piątkę. Dlaczego w jego pokoju ma panować bałagan, kiedy posprzątasz szybciej, przy okazji pozbywając się niepotrzebnych rzeczy, które Twoje dziecko uzna zapewne, za baaardzo przydatne. Gotowanie z dzieckiem trwa osiem razu dłużej, bo przecież ciągle pałęta Ci się pod nogami a ten chaos jest nie do zniesienia.
Dziwimy się, że nagle pojawiło się pokolenie nieporadnych ludzi, kiedy my sami, w tym samym wieku potrafiliśmy już zajmować się domem, często pomagaliśmy mamie przy opiece nad młodszym rodzeństwem, z kluczami na szyi, zaraz po lekcjach biegliśmy do domu, żeby podgrzać sobie obiad, bo rodzice przecież byli w pracy. Odkurzaliśmy, co sobotę całą rodziną sprzątaliśmy dom . Pomaganie w lekcjach, przez naszych rodziców, opierało się jedynie na tym, że zmuszali nas ględzeniem, do tego, żebyśmy te lekcje w końcu odrobili. Całą resztę robiliśmy sami. To my musieliśmy się postarać, żeby te oceny były najlepsze. Nie nasi rodzice.
To my sami, wychowujemy i produkujemy jeszcze bardziej nieporadne pokolenie ludzi, chowanych pod kloszem. Bo tak wygodniej, bo tak bezpieczniej. Nie ufamy dzieciom, nie ufamy społeczeństwu.
Nie ma nic złego w trosce o bezpieczeństwo własnego dziecka.
Nie ma nic złego w tym, że chcesz by Twoje dziecko miało jak najlepsze życie.
Nie ma nic złego w ambicjach. Dopóki to są ambicje Twojego dziecka.
Nie ma nic złego w tym, że chcesz nauczyć dziecka porządku, dopóki Twoje dziecko w tych porządkach uczestniczy.
Nie ma w tym nic złego.
Tylko musimy zadać sobie pytanie, kiedy nasze dzieci nauczą się sprzątać, prać i gotować. Kiedy nauczą się rysować, wycinać i kroić nożem. Kiedy nauczą się nalewać bez rozlewania. Kiedy, kiedy my wszystko robimy za nie?!
Daj dziecku przestrzeń, zaufaj, wspieraj, mobilizuj i motywuj. Przestań ograniczać tylko dlatego, że dla Ciebie jest tak lepiej. Bo to co dzisiaj jest dla Ciebie lepsze, kiedyś dla Twojego dziecka, może okazać się zgubne.
I wiesz co Ci powiem? Był taki moment w moim życiu, kiedy byłam taką matką. Taką, która szybciej i dokładniej sprzątała. Którą irytował wiecznie rozlany sok w kuchni i rozsypane kakao. Taką, która w sobotę robiła generalny porządek w zabawkach syna. Taką, która bała się, że podczas biegania zazieleni spodnie, których później nie dopiorę.
Im więcej robiłam za swoje dziecko, tym paradoksalnie mniej miałam czasu dla siebie. A przecież wydawało, mi się, że kiedy ja naleję mu sok i nie będę musiała po nim sprzątać, to tego czasu trochę zaoszczędzę. Że kiedy go umyję, to nie narozlewa wody w całej łazience i ie będę później musiała myć podłogi. To było złudne myślenie, bo za każdym razem kiedy moje dziecko czegoś potrzebowało, ja odrywałam się od swoich zajęć, dekoncentrowałam, a kiedy odpoczywałam, wiadomo, traciłam cenne minuty żeby dopić ciepłą kawę, albo poczytać w spokoju książkę.
Pewnego dnia zrozumiałam, ze to do niczego nie prowadzi. Chociaż nie, prowadzi do życiowej nieporadności mojego syna. Do tego, że jeżeli ja teraz, nie dam mu swobody i nie pozwolę mu się uczyć. Że jeżeli teraz nie pozwolę mu rozlać tego soku dwieście razy, to do końca życia ten sok za niego będę nalewała. Brzmi brutalnie, a ten sok to taka metafora dorosłości i wszelkich umiejętności od domowych obowiązków, przez zaufanie, odpowiedzialność, ambicje, chęć wyznaczania sobie celów. Jeżeli teraz nie damy swojemu dziecku przestrzenie i możliwości nauki. To kiedyś ze słodkiego nieporadnego dzieciaczka wyrośnie na życiową nieporadną pierdołę. A tego chyba, nie chcielibyśmy dla swojego dziecka?