Ojcowie w dzisiejszych czasach mają ciężkie zadanie. Kiedyś ich rola ograniczała się tylko do zarobienia pieniędzy i zapewnienia rodzinie bytu. To na kobiecie spoczywał obowiązek wychowywania dzieci. To ona dawały dziecku poczucie ciepła, bliskości i miłości. Tak już było jak świat światem. Ostatnio jednak wiele się w tej kwestii  zmieniło. Mimo, że facet, nadal pozostał facetem.

11951850_1629230247331991_8235795308273911277_n

Na przestrzeni lat, kiedy to kobiety zrozumiały, że przecież same też mogą robić karierę, z równie wielkim powodzeniem co mężczyźni, zaczęły od mężczyzn wymagać więcej, niż tylko bycie mężem i dawcą nasienia.
Jednak równocześnie na każdym kroku, strofując, atakując, oceniając, odbierając możliwość bycia takimi ojcami jakimi potrafią. Bo my byśmy chciały, żeby facet był ojcem idealnym. Takim który nie istnieje, jak nie istnieje idealna matka.

Jestem matką od sześciu lat, i przez te sześć lat, postrzeganie ojcostwa w moich oczach bardzo się zmieniło. Czynników, wzorców, było wiele. Ale po tych sześciu latach obserwacji mogę z wielkim przekonaniem stwierdzić, że to, czy facet chce być ojcem to jedno. Ale to, czy matka na to bycie ojcem mu pozwoli to drugie.

My kobiety jesteśmy bardzo zaborcze, kiedy o nasze dzieci się rozchodzi. Wszystko musi być na naszych warunkach, wszystko po naszemu, wszystko tak, jak my czujemy i czego oczekujemy. Bo przecież nosiłyśmy pod sercem, przecież mamy z dzieckiem więź ,której nie zrozumie żaden facet. To dlatego oczekujemy więcej, wymagamy tej samej troski, zmartwienia się, umartwiania, i bycia takim ojcem…jak my jesteśmy matkami.

To nigdy nie nastąpi. Właśnie dlatego, że ojcami nie są kobiety. Mężczyźni są mniej emocjonalni, mniej bojaźliwi. Są zwyczajnie inni od nas.  Nie kierują się instynktem a chłodną analizą i metodologią prób i błędów. A my kobiety, wymagamy od nich, żeby mimo wszystko byli takimi ojcami jak my jesteśmy matkami.

I przez wiele, lat sama tego wymagałam. Może nie głośno, może nie stanowczo. Ale jednak chciałam, żebyśmy dzielili obowiązki wychowywania młodego po równo i sprawiedliwie. Nie chodzi tylko o kwestie czasu jaki mu poświęcamy, a raczej pospolite metody wychowawcze. Uczenie zachowań, konsekwencji odpowiedzialności, wpajanie zasad. I nie bardzo nam to wychodziło.

Kiedy ja robiłam za złego glinę w naszym domu, mój mąż był tym który odpuszczał, który pozwala na wszystko i przymyka oko. Nie raz nie dwa, płakałam, wkurzałam się, irytowałam. Aż pewnego dnia zrozumiałam, że w tej niesprawiedliwości jest pewien rodzaj magii.

Bo może nie jest tak jakbym chciała. Może nie jest na moich warunkach. Może nie ma zasad i konsekwencji. Może jest szaleństwo, spontaniczność i pozwalanie na naukę na własnych błędach. Może strach ciągle leży tylko po mojej stronie. Może kiedy wyjeżdżam, jedzą tylko fryty z kurczakiem, popijając colą i zagryzając toną czekolady.

Ale dzięki temu stworzyli swoją więź. Taką której ja nigdy z młodym mieć nie będę. Taką której nigdy nie będzie miała żadna matka ze swoim dzieckiem.

Bo im na to pozwoliłam.

Bo najważniejsze było, żeby byli blisko siebie.

Matka zawsze, ale to absolutnie zawsze będzie najważniejsza osobą w życiu dziecka. Ale to czy i jaką rolę, w jego życiu będzie odgrywał ojciec, zależy tylko od matki i tego na ile im pozwoli.

Już nie chce niczego zmieniać na siłę. Niczego więcej nie wymagam, nie oczekuję. Najważniejsze jest że są ze sobą blisko.