Kiedy słyszysz blog, myślisz miliony złotych moment, darmowe gadżety, dary losu, popularność.  Nie będę zaprzeczała. Tak jest. Jednak w moim przypadku, to wszystko jest tylko miłym dodatkiem do czegoś zupełnie innego. Czegoś, co tak naprawdę uratowało moje życie. Uratowało mnie, przed sobą samą. Przed depresją. Blog stał się dla mnie psychoterapią.

paper-1100254_960_720

Dzisiaj blogi zakłada się, w większości przypadków, bo kuszą te przyjemne korzyści. Wiadomo, bloga założyć dzisiaj może każdy. Nie każdy jednak, zdaje sobie sprawę z ilości pracy, czasu jaki trzeba włożyć i poświęcić żeby stworzyć wartościowy blog. Kiedy ja zakładałam bloga, wiele lat temu, blogosfera jeszcze nie marzyła o korzyściach finansowych, a osoby tworzące swoje miejsce w sieci, robiły to z chęcią zapisania chwil z życia, albo też, żeby wyrazić siebie artystycznie. Albo tak jak ja, szukając ratunku…

Mój blog powstał wiele lat temu(ponad 11 !). Kiedy zaczynałam pisać, byłam bardzo nieszczęśliwym człowiekiem, i chociaż wtedy nie miałam o tym zielonego pojęcia, bo zwyczajnie nie potrafiłam poprosić o pomoc specjalistów, dzisiaj wiem, że zmagałam się z klasyczną depresją. Dopiero dzisiaj jestem w stanie przyznać się do tego. Przede wszystkim przed samą sobą.

Nikt, nigdy, rozmawiając ze mną, nie mógł nawet przypuszczać, że ze mną jest coś nie tak. Za dnia rozpierała mnie energia, uśmiech nie schodził z twarzy, a przyjaciół miałam na pęczki. Ale nawet oni nie mieli pojęcia, co tak naprawdę się ze mną dzieje. Bo prawdą jest stwierdzenie, że najbardziej potrafią cierpieć ludzie, którzy na co dzień są duszami towarzystwa.

Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Doprawdy, dzisiaj kiedy przypominam sobie, co przechodziłam w tamtym czasie, zadaje sobie pytanie, dlaczego? Dlaczego nie poprosiłam o pomoc, dlaczego udawałam tyle lat? Dlaczego nie uwierała mnie ta maska szczęścia i radości, którą codziennie zakładałam?

Bywały cięższe dni. Kiedy nie miałam siły wstać z łóżka, kiedy życie przygniatało tak bardzo, że brakowało oddechu. I nie wiem jak, i skąd w moim mężu tyle cierpliwości, do tego smutku który dusiłam w sobie, a który czasem mi się ulewał. Na niego niestety.

Moment kulminacyjny nastąpił, kiedy nie mogłam zajść w ciążę. Pisałam o tym TUTAJ. Wtedy chyba przestałam już udawać, a może sztuka udawania, weszła mi już tak w krew, że i tak nikt nie zauważył… Szukałam ratunku, żeby wytrzymać sama ze sobą. Bo w zasadzie co takiego złego się działo? Nit nie rozumiał co przechodziłam. Nawet jeśli przez moment wpadłam na pomysł, żeby wyrzucić z siebie cały ból, słyszałam banały; za dużo masz czasu na myślenie, będzie dobrze, wszystko się ułoży. Prawda jest taka, że czasu może ja i trochę miałam, ale z natury już tam mam, że nawet jak nie mam czasu i robię milion rzeczy to ciągle myślę, analizuję. Tak podobno mają bardzo wrażliwi ludzie i stąd podobno najczęściej biorą się depresje. Ze skrywanych lęków, niewypowiedzianego bólu duszonego w głębi serca…

Interpretacja wolności to kwestia perspektywy.

Pewnego dnia zaczęłam swój smutek wylewać na klawiaturę. Musiałam się uwolnić od tego natłoku myśli, który nie mieścił mi się już w głowie. Nie obchodziło mnie, jaki efekt to przyniesie. Liczyło się tylko to, żeby stać się wolną. Żeby przestać dusić w sobie smutek, żeby wyrzucić  z siebie całe zło, które gniło mi w głowie. To nie było łatwe. Miałam świadomość, że mogą przeczytać to różni ludzie. Że ich reakcje mogą być różne. To trochę powodowało, że z pułapki zwykłego przenikliwego smutku, wpadałam w pułapkę strachu. Jednak kiedy zobaczyłam jak wielu ludzi ma podobnie, strach poszedł w odstawkę.

Pisałam niemalże każdego dnia. O tym co czuję, co mnie boli, dlaczego. Każdego też dnia, poznawałam coraz więcej ludzi. Takich którzy topili się w podobnym smutku, ale i takich, którzy nie mieli podobnych problemów. Nie wiem dlaczego, ale łatwiej było mi zwierzyć się obcym ludziom, niż komuś bliskiemu. Dzisiaj wiem, że Ci obcy ludzie, którzy z czasem stali mi się bardzo bliscy i z którymi kontakt mam do dzisiaj, patrzyli na moje problemy z wielkiego dystansu, pozbawionego różnych kontekstów i emocji.

Pomagał mi fakt, że od zawsze, kiedy kiedy było mi źle, uciekałam w świat książek, fantazji pięknych opowieści. Z czasem czytanie przestało mi wystarczać i żeby uwolnić się, tak porządnie od swoich myśli, musiałam przelać je na papier. To trochę tak, jakbym się nimi z kimś dzieliła. Dopiero później zrozumiałam, jak bardzo potrzebne jest przerobienie, przemaglowanie, przeanalizowanie Twoich problemów z kimś zdystansowanym. Dzisiaj poszłabym do psychologa, wtedy żyłam w przekonaniu, że psycholodzy są dla ludzi ciężko chorych, a mi przecież nic nie było.

Lata mijały a ja pisałam. Pisałam, a dziewczyny wspierały i kopały mnie po tyłku, kiedy tego mocno potrzebowałam. Przez pierwsze lata potrzebowałam bardzo i za każdym razem, kiedy wyrzucałam z siebie co mnie boli, czułam się o jeden ciężar lżejsza, wolniejsza. To dzięki swojej codziennej pisaninie do internetowego pamiętniczka, podszkoliłam swój warsztat na tyle, że uwierzyłam w swoje pierwsze marzenia jeszcze z dziecinnych lat. A dziewczyny dały porządnego kopa, że mi się uda. Tak właśnie w wieku 25 lat zaczęłam studia na dziennikarstwie.

Później poszło już z górki, w trakcie studiów mocno postawiłam na własny rozwój i tak, krok po kroku, doszłam do miejsca w którym jestem dzisiaj i które tak naprawdę jest ta wisienką na torcie. Bo jak bardzo zmieniłam się przez te lata wewnętrznie, a równocześnie i zewnętrznie, wiedzą tylko Ci, którzy tą długą drogę ze mną przechodzili…I kiedy przypominam sobie samą siebie z przed tych dziesięciu lat, sama nie wierzę i jestem przekonana o tym, że gdybym nie zaczęła blogować, moje życie dzisiaj, nadal byłoby pogrążone w smutku, a ja nie odkryłabym w sobie pasji.

Bo po latach moja psychoterapia zamieniła się w pasję tworzenia. Tworzenia dla ludzi i nadal dla siebie samej. Nigdy nie będę mogła powiedzieć, że jestem tu w 100% dla Was. Jestem tu też dla siebie samej, bo potrzebuje tego, bo to kocham, bo to sprawia, że czuję się spełniona i szczęśliwa. Bo blogowanie, to dla mnie nie tylko hobby, ale teraz też taka mała misja. Bo to miejsce, to nie tylko moje przepisy, które ratują Wam tyłki, kiedy nie wiecie co ugotować. To nie tylko ekspresowe tutoriale jak zrobić coś z niczego, trochę grafiki czy dobrego humoru, który uwielbiacie.

To miejsce to też kopniak motywacyjny. Ode mnie dla was. Chcę Wam pokazać, że nawet jeżeli dzisiaj wydaje Wam się, że Wasze życie nie ma najmniejszego sensu, że nawet jeżeli nie macie siły dalej żyć. Że nawet jeżeli, tak jak ja kiedyś, nie wierzycie w siebie, we własne możliwości. Że nawet jeżeli wydaje Wam się, że nigdy już do niczego nie dojdziecie, albo że nigdy już nie będziecie szczęśliwi, to tylko Wam się wydaje.

Wasze życie jest w Waszych rękach. I czasem wystarczy taka mała iskierka, taki jeden malutki krok, który sprawi, że wszystko się poukłada. A jeżeli i czujesz, że sama nie dasz rady, przeczytaj TEN wpis. Psycholog, a nawet psychiatra nie gryzą, o czym przekonałam się koniec końców sama. Nie żyjemy już w czasach, gdzie wychodziło się z założenia, że u psychiatry leczą się tylko ludzie z poważnymi zaburzeniami. Dzisiaj to lekarz, jak każdy inny!

Jakiś czas temu, po jednym z motywacyjnych tekstów, gdzie komentarze aż biły po oczach optymizmem, napisała do mnie czytelniczka. Że pisze się tylko o tych dobrych rzeczach, że teraz każdy motywuje. Że taka jest moda. Że ludzie nie mają pojęcia jak to jest, kiedy nie ma się siły wstać z łóżka, a wszelkie słowa otuchy czy motywacji jedyne co robią, to irytują i dołują jeszcze bardziej.

To prawda. I zdaję sobie sprawę, z tego, że łatwo jest pocieszać człowiekowi, który jest spełniony i szczęśliwy. Dzisiaj mogę Wam opowiadać z wielka lekkością,czując ten powiew wolności. Bo dzisiaj czuje się zupełnie wolna od tych problemów. Jednak blizny, które zostały  w głowie i w sercu, na zawsze będą pamiątką i nigdy nie pozwolą zapomnieć mi o pewnych rzeczach. I chociaż kiedyś, chciałam wyprzeć to z pamięci, dzisiaj wiem, że nie mogę.

Bo to te wspomnienia mnie ukształtowały. To dzięki nim, dzisiaj jestem tym kim jestem i tu gdzie jestem. To dzięki nim, wiem czego więcej nie chce przeżywać, bo pamiętam jak się wtedy czułam. To dzięki nim, wiem jak być może Ty, czujesz się teraz. I jeżeli, chociaż jeden z moich motywacyjnych postów, sprawi, że w Twojej głowie zaskoczy iskierka żeby podnieść się z kanapy i zmienić swoje życie, to będę kopała Cie po tyłku dalej! I mam nadzieję, że kiedyś do mnie wrócisz i powiesz, tak jak już zrobiło to wiele osób- Szalona dałaś mi siłę, pokazałaś że można, że dam radę!

Można. Dasz radę! <3

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeżeli go udostępnisz. Możesz też polubić ten post, albo zostawić komentarz. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie będzie to mały dowód docenienia mojej pracy ;)