Przez kilka lat edukacji swojego dziecka  w placówkach, zadawałam to pytanie. Za każdym razem spotykała mnie ściana i ta sama nieprzyjemna sytuacja. Dopiero niedawno odkryłam, że to pytanie-jest najgorszym pytaniem świata, a moment w którym je zadawałam-najgorszym z możliwych. 

I teraz bardzo się zdziwisz, ale jak mantre, każdego dnia, kiedy odbierałam swojego syna po szkole, zadawałam pytanie, które zadaje miliony rodziców na świecie swoim dzieciom. Niby nic, niby cztery proste słowa. Jednak to najbardziej znienawidzone zdanie przez każde dziecko. Mało tego, ja sama, co uświadomiłam sobie całkiem niedawno, tak bardzo nienawidziłam tego pytania, i całą swoją edukację, zastanawiałam się, czy moi rodzice, kiedykolwiek przestaną je zadawać. Domyślasz się już, jakie to pytanie?

JAK BYŁO W SZKOLE?

I teraz, niektórzy z Was, którzy potrafią uważnie obserwować swoje dziecko, będą wiedzieli z czym to się wiążę. Inni być może troszkę się zdziwią. Jednak za każdym razem, kiedy moje dziecko wsiadało do samochodu, a ja pytałam, miałam wrażenie, jakbym odbezpieczała granat. Serio. Ja zadawałam pytania, a sekundę później następował wybuch, złość i sprzeciw Co gorsza, irytowała mnie ta reakcja, no bo jak to? Ja, matka, zamartwiam się przez cały dzień, czy mojemu dziecku w szkole nie dzieje się krzywda, a on nie chce ze mną rozmawiać? Nie chce mi opowiedzieć jak minął mu dzień?!

Ja naprawdę, przez długi czas zastanawiałam się, o co chodzi i co robię nie tak. Skąd ten atak złości, i dlaczego, przez pół godziny po powrocie ze szkoły, moje dziecko jest nadpobudliwe i złe. Przecież był w szkole czy przedszkolu-teoretycznie powinien być wypruty z energii i mieć ochotę na w chwilę odpoczynku. A on natomiast zachowywał się, jakby go ktoś nakręcił. Jego emocje momentami mnie przerażały, bo zupełnie nie wiedziałam co mam z tym zrobić. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam pewną zależność i schemat.

Młody wsiadał do samochodu-ja pytałam jak było w szkole-on się złościł-następował wybuch-przez kolejne pół godziny był nadpobudliwy i w złym humorze-po pół godziny moje dziecko wracało do siebie jak gdyby nigdy nic.

I tak dzień w dzień.

to była katorga, bo rozkładałam z bezsilności ręce i nie bardzo wiedziałam czy jest to jakiś problem i jak sobie z nim radzić. Czy może w szkole dzieje się coś na tyle złego, że dziecko jest zastraszone i nie chce o tym mówić-stąd napad złości, a kiedy czuje się bezpieczne, wszystko wraca do normy.

Dopiero rozmowa z kilkoma innymi mamami z mojego otoczenia uświadomiła mi jedną rzecz. Takie zachowanie jest zupełnie normalne i zdarza się u wielu dzieci. I tą teorię potwierdziła mi też jakiś czas temu psycholog.

Otóż, wyobraźcie sobie, że nasze dzieci, przez cały dzień przebywania w placówkach, muszą przestrzegać pewnych reguł i zasad, które tam panują. Nie mogą biegać kiedy chcą, krzyczeć, mówić głośno, bawić się i eksploatować swojej energii, wyrzucać emocji, które w nich przez większą część dnia buzują. My dorośli, przez lata praktyki, nauczyliśmy sobie z tym radzić. Dzieci są na tym etapie, kiedy dopiero się tego uczą. I chociaż w szkole czy przedszkolu, zazwyczaj udaje się im, a raczej nauczycielom i opiekunom ujarzmić nasze dzieci. Chociaż są posłuszne, grzeczne, słuchają się i przestrzegają zasad- to w środku aż całe chodzą, żeby coś zrobić po swojemu, zbroić spsocić, czy po prostu znów zachowywać się jak można zachowywać się w domu.

Kiedy więc nasze dzieci wracają do domu, czują się znów bezpieczne wśród rodziców, w miejscu w którym zasady są zupełnie inne- zrzucają z siebie pewną narzuconą maskę grzeczności, chomąto posłuszeństwa i wyrzucają z siebie nadmiar emocji i energii. I to jest ten moment, kiedy mój syn przez pół godziny po szkole, za każdym razem wybuchał, kiedy pytałam go o to, jak w tej szkole było.

To jest trochę tak, jak z nami kobietami-po całym dniu na nogach, w szpilkach, w garsonce, po całym dniu użeraniu się ze współpracownikami, klientami, szefami, po powrocie do domu, jedyne na co mamy ochotę- to ściągnąć staniki, założyć wygodne dresy i nie myśleć więcej o pracy.

Dokładnie tak jest z naszymi dziećmi!

Dlatego, kiedy zorientowałam się, co jest grane, przestałam pytać. I nie to, żeby mnie, przestało interesować co dzieje się w szkole, ale postanowiłam dać swojemu dziecku przestrzeń, oddech i oddzielić grubą krechą szkołę od domu.  Bo szkoła jest obowiązkiem, musi do niej chodzić, ale nie musi ona stanowić o całym naszym życiu.

Paradoksalnie, kiedy przestałam wypytywać o szkołę, przestałam włączać zapalnik od granatu o którym mówiłam Wam wcześniej. Ataki złości po powrocie ze szkoły, następowały znacznie rzadziej, a z czasem zupełnie zanikły. Mało tego, zauważyłam kolejną zależność! Otóż mój syn, sam po pewnym czasie po powrocie, zaczynał opowiadać mi jak mu minął dzień. I te rozmowy odbywały się w atmosferze spokoju i czegoś co kojarzyło się rodzinnym dzieleniem się tego co nas dzisiaj spotkało, a nie przykrym obowiązkiem i spowiedzią z tego co robiliśmy danego dnia.

Kolejny raz okazało się, że warto słuchać swojego dziecka. Warto obserwować i wsłuchiwać się w jego emocje i rozwój. Wszystko ma swoje konsekwencje i wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Cierpliwość, rozmowa, traktowanie ich jak ludzi którzy posiadają emocje, a nie jak pieski które trzeba wytresować. Chęć poznania naszych dzieci-to chyba jedyny klucz do fajnych relacji w rodzinie.