Przemknął mi ostatnio tekst o niejadkach. Taki inny, bo wynika z niego, że “niejadek” nie istnieje ale,brak apetytu jest wynikiem, między innymi zaburzenia odżywiania. Troszkę się nie zgadzam, chociaż wiem, że może to być jedną z przyczyn. A doświadczenie w rodzinie mam spore w tym temacie.
Umówmy się każde dziecko jest inne. Jestem przekonana nawet, że kwestia być lub nie- niejadkiem zależna jest od wychowania. Od wpojonych zasad obowiązujących w domu i zasad żywienia panujących w domu. Dziecko jest jak gąbka i chłonie swoje otoczenie. I ja to wiem. To że moje dziecko jest niejadkiem jest wynikiem tego jak go wychowujemy. Ale nie uważam, że robimy to źle.
Kim właściwie jest niejadek? U mnie w rodzinie, w moich kręgach utarło sie że niejadkiem jest( mój syn między innymi) dziecko które nic nie je…Tak jest to stwierdzane, kwitowane czy uzasadniane. Jak kto woli. Tyle tylko, że jeśli dziecko nic nie je, to logicznie nie powinno żyć. Nie powinno być zdrowe, funkcjonować normalnie. O dziwo więc, mojemu dziecku nic nie jest! Jest okazem zdrowia, który zawstydziłby niejedno dziecko! W czym więc rzecz?
Otóż Młody od niejednego stołu odchodzi po jednym, lub kilku małych kęsach. Bardzo rzadko(chociaż ostatnio coraz częściej) zdarza się, żeby ktoś widział mojego syna pałaszującego w najlepsze, zajadającego się obiadem , zjadającego wszystko z talerza do ostatniego okruszka. Ale, czego nie są w stanie wziąć pod i uwagę obserwatorzy mojego dziecka-nazywający go owym niejadkiem, mojemu dziecku nie wszystko musi smakować!
To że ja zjadam z talerza co mi nałożą w większości goszczących mnie domów, nie znaczy że bardzo mi smakuje. Że trafia w mój gust i jadam tak na co dzień. Jem często, żeby nie sprawić przykrości gospodarzowi- błędnie być może, ale tak zostałam wychowana. Czasem wolę zacisnąć zęby niż sprawić komuś przykrość. Zresztą niektórym zwyczajnie nie przetłumaczysz dlaczego czegoś nie jadasz, coś Ci nie smakuje, albo czegoś jeść nie chcesz. Dzieci natomiast są bardzo bezpośrednie. Jeżeli coś im nie smakuje powiedzą, i często nie potrafią uzasadnić dokładnie dlaczego. Ale ja jako matka wiem.
Wiem że dzieci, tak jak my dorośli mają swoje smaki i kubki smakowe. Że mają swoje ulubione dania, że coś może im nie smakować. Wiem co lubi moje dziecko i chociaż czasem jest to niezdrowe, to rozumiem to.
Kiedy byłam mała na siłę wpychano we mnie mięso, wędliny. Moje kombinacje co zrobić, żeby ich nie jeść sięgały kosmosu. Zazwyczaj ratował mnie brat, który był mięsożercą. Ja z kolei ratowałam od warzyw siostrę. Była nas czwórka a każde miało inne preferencje smakowe. Rozumiem dzisiaj frustracje mojej mamy, która musiała brać pod uwagę każde z nas przy gotowaniu i jeszcze zupełnie inne smaki mojego taty.
Mam dzisiaj podobnie. Sama najchętniej jadłabym na okrągło wegetariańskie dania, warzywne sałatki. Szalony z młodym to niestety dla mnie, mięsożercy. Chociaż Szalony lubi sałatki i surówki(też nie wszystkie- w przeciwieństwie do mnie) a młody już niestety nie trawi żadnych warzyw. Czasem tolerują dania bezmięsne, ale te które tolerują muszą być kaloryczne- a ja takich wolałabym unikać. Dlatego staramy się często iść na kompromisy, a ja staram się przewidywać na co może mieć ochotę moje dziecko. Zawsze w lodówce mam więc;
- parówki – wiem jak bardzo są niezdrowe, wiem…
- ser biały – tolerowany tylko w postaci makaronu z serem
- Danio – tylko i wyłącznie taką wersję białka toleruje mój syn
- jajka – tu raczej nie ma wybrzydzania, zawsze są pochłaniane
- ser żółty i chleb tostowy – tu jak wyżej
- dżem jagodowy – do naleśników jak i na kanapki
- mleko na naleśniki – te pochłaniane są tylko z powyższym dżemem, ale w ilościach które zawstydziłyby niejednego dorosłego:D
- mięso – najlepiej drób, ile na talerzu nie będzie, zawsze będzie to zbyt mała ilość
Tia…i to by było na tyle…wiem mało tego. Ale są to warianty pomocnicze, i chyba najczęściej stosowane. Zawsze staram się najpierw zachęć dziecko do spróbowania czegoś nowego. Absolutnie nie na siłę, pamiętam jak kończyło się to u mnie w dzieciństwie- a i tak do dzisiaj nie lubię, owych “przysmaków” bo zwyczajnie mi nie smakują. Jeżeli widzę że młody nie zje, stosuję wariant sprawdzony. I wcale nie dziwi mnie kiedy młody odmawia.
Bo to że jest pora obiadu, wcale nie oznacza że dziecko musi być akurat głodne. Lubię gotować ale jak diabli męczy mnie stanie przy garach piętnasty raz w ciągu dnia. Jednak wiem, że jeśli przez większą część dnia, czasem cały dzień moje dziecko będzie żyło o wodzie z sokiem, to w końcu zgłodnieje i nadrobi. Z głodu nie umrze. Trudno. Ja też czasem mam mniejszy albo większy apetyt. Jestem mniej lub bardziej głodna w różnych porach dnia. Dziecko nie jest automatem który można zaprogramować pod siebie(chociaż niektórzy twierdzą że można). Tak jak uczymy się żyć i funkcjonować ze swoim partnerem, tak samo musimy nauczyć się żyć ze swoim dzieckiem. Uczyć się i akceptować jego nawyki, smaki. Dlatego nie używam szantaży, nie obiecuje, nie podpuszczam, nie daje kar, nic na siłę. Z głodu jeszcze nikt się nie zes…no. Nikt nie umarł ;)