I wbrew pozorom, nie chodzi tu o fachową obsługę męskich genitaliów, jak pomyślała połowa z Was. No, no, no, niegrzeczne macie myśli mili Pastwo. Czym jest foch, wie każdy z Was, kto ma dziecko, męża lub żonę na stanie. To nic innego jak pospolite obrażenie się o byle guzik.
Jak poskromić focha?
Czyli o pierdołę. Chociaż bądźmy ze sobą szczerzy. Obrazić można się o wszystko i dla każdego, będzie to miało inną rangę ważności. Kiedy strzele focha, bo Szalony zwróci uwagę na to, że bluzka nie pasuje do spodni, dla niego będzie to pierdoła. Dla mnie, będzie to sprawa wagi państwowej. No bo przecież przed chwilą, stwierdził, że jego żona jest totalnym bezguściem. Cóż za nietakt!
Podobno w ciągu tygodnia, przeciętna kobieta średnio, obraża się na swojego faceta około pięciu razy. I to jest ten moment, kiedy każdy przelicza ilość odbytych fochów z zeszłego tygodnia. Średnio, czyli jest możliwość, że należysz do grupy która nadrabia za innych i prowadzisz otwartą wojnę ze swym lubym. Jest też możliwość, że pomagasz zaniżać statystyki, żyjąc z nim w wiecznej sielance. Tak czy owak, jesteś kobietą i obrażanie masz we krwi.
My kobiety już tak mamy. Przeżywamy wszystko inaczej i mocniej te pięć razy przynajmniej. To, co po facecie spłynie jak po kaczce, normalna kobieta będzie przeżywała jak mrówka okres. No chyba, że tak jak ja masz skończone trzydzieści lat i od kilku przynajmniej na stanie męża. Wtedy na pamięć znasz wszelkie procedury i Twój foch zależy tylko i wyłącznie od tego, co możesz ugrać. Ale ciii….To taka nasza babska tajemnica :)
Kiedy pojawia się dziecko atmosfera w domu zaczyna gęstnieć. Wy, czyli rodzice, między sobą spinacie się częściej, bo obowiązków jest więcej i nie zawsze negocjacje, kto pierwszy wstanie w nocy przechodzą pokojowo. Albo kto zrobi kolejną szklankę napoju dla Waszego potomka. A młode patrzy, obserwuje i się uczy. Chłonie jak gąbka i powtarza zachowania rodziców.
Bo po za tym, że młode szybko się uczy, musimy pamiętać też o tym, że nader często przechodzi, bardzo emocjonalnie przeżywając, pewne etapy swojego rozwoju. Znamy więc już z autopsji bunt dwulatka, trzylatka, sześciolatka , a później wiek nastoletni, kiedy to bunt trwa już chyba do końca życia. No dobra. Do trzydziestki, bo przecież później to już tylko mądrość i doświadczenie. Co zrobić, kiedy atmosfera w domu robi się tak gęsta, że można ośnieżać łopatą?
Wywal focha z delikwenta!
Kiedy dzisiaj patrzę, na te lata wstecz, kiedy to dąsałam się całe godziny, marnując czas tylko dla zasady i własnego widzimisię. Kiedy patrzę na te kilka lat młodego, kiedy rwałam włosy, zastanawiając się jak poradzić sobie z jego buntem, który chociaż normalny w tym wieku, to odbijał się echem na całej rodzinie, zastanawiam się jak mogłam to przeoczyć. Jak mogłam nie pomyśleć o najprostszym rozwiązaniu?!
Wyobraźcie sobie, że nasze sprzeczki(moje i Szalonego) nigdy nie należały do najostrzejszych. Ja po prostu nie potrafię być na niego zła, ale muszę przyznać, że zawdzięczamy to jego mądrości. Bo Szalony bardzo szybko znalazł na mnie sposób. Kiedy widział, że na moim czole pojawiają się magiczne trzy poziome kreski, zwiastujące apogeum mojej złości i wybuch prawdziwej furii, wychodził z kontratakiem i…rozbawiał mnie. Sposobów miał co nie miara, od głupich haseł, które rzucone z dupy, niezwiązane z tematem trafiały celnie i nie było innej opcji. Moja skorupa złości pękała. Po najzwyklejsze w świecie łaskotki!
No powiedzcie sami, czy takie rozwiązanie sprawy nie jest genialne? Ja jednak chyba uczę się wolniej, bo Szalony owe praktyki stosuje już od lat. A ja przez ostatnie lata, kiedy młody przechodził wspomniane już fale buntu, zachodziłam w głowę, jak sobie poradzić. I nic. Nul. Zero.
Jakiś czas temu w akcie totalnej bezsilności, kiedy już z Szalonym skakaliśmy sobie do gardeł, a młody odprawiał swoje tradycyjne układy choreograficznej histerii, nie wytrzymałam. Moje nerwy puściły, a ja nagle dostałam olśnienia. Złapałam młodego w najmocniejszym uścisku, na jaki tylko było mnie stać i…zaczęłam łaskotać. Domyślacie się, że oczywiście była to moja najgenialniejsza reakcja z możliwych. Młody nadal był w fazie histerii. Tyle tylko, że teraz histeria przerodziła się w śmiech. A kiedy po chwili zapytałam go, o co się tak wcześniej wściekał, oczywiście nie pamiętał. Klasyka.
Od tamtej pory, każdą najmniejsza złość poskramiam w zarodku. Jestem mistrzem w tym fachu i powiem Wam, że poważnie zastanawiam się nad organizacją warsztatów w tym temacie. Z certyfikatem i gwarancją skuteczności. Domyślam się, że poszłyby na pniu, ale wiecie, zarobiona jestem i na razie nie mam czasu szkolić innych.
Wiecie co najbardziej zaskoczyło mnie w tej historii? Że czasem największą swoją wadę, można przekuć w mega zaletę. Bo moją wadą kiedyś było złoszczenie się o pierdoły. Doszukiwałam się jak typowa baba. Co w genach przekazałam oczywiście młodemu. Dzisiaj młody wręcz wyszukuje powodów, żeby poudawać, że się złości. Serio. Kilkanaście razy dziennie, przychodzi do mnie i prosi, żeby wygonić z niego focha. Można? Można.
Ciekawi mnie, jak Wy radzicie sobie z poskromieniem złości u swoich dzieci i partnerów? Stawiacie w kącie i czekacie aż przejdzie, czy może wystawiacie na mróz? Znaliście metodę na śmieszka? :)
Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeżeli go udostępnisz. Możesz też polubić ten post, albo zostawić komentarz. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie będzie to mały dowód docenienia mojej pracy ;)