To nie będzie kolejny słodko pierdzący post o rodzicielstwie. Dzisiaj opowiem Wam, o moim największym bólu bycia rodzicem. Bycia matką właściwie. Co jednak, może Was bardzo zdziwić, ponieważ, sytuacja z jaką mierzę się każdego dnia, nie jest domeną matek. To raczej ojcowie zmagają się z tym problemem i nie ma w tym raczej nic dziwnego. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam żadnej matki, która cierpiałaby tak jak ja. A może to tylko ja wyolbrzymiam ten problem?

sad-505857_960_720

Jak bardzo chciałam być matką i jak bardzo trudno przyszło mi nią zostać pisałam Wam TUTAJ. Dość długo nie mogłam zajść w ciążę, a kiedy wreszcie mi się udało, to było jak spełnienie marzeń. Wyczekiwałam, wyglądałam i kochałam już od pierwszej sekundy kiedy dowiedziałam się, że pod sercem nosze dziecko.

Dziewięć miesięcy w brzuchu.

Tylko tyle wystarczy, żeby pokochać bezwarunkowo człowieka, którego jeszcze nawet nie dane nam było poznać. Każda matka, Ci to powie. Inaczej jest z ojcami. Twierdzą, że kochają tak jak my. Jednak doskonale wszyscy wiemy, że ta miłość jest zupełnie inna. Że tej takiej bezwarunkowej, tej takiej silnej więzi, muszą się nauczyć, nabyć jej z czasem po narodzeniu dziecka. My matki, tę więź czujemy już, kiedy zaczniemy podejrzewać, że jesteśmy w ciąży.  Ja tu nie chcę ujmować facetom, ale tak już jest i nie ma co z tym walczyć.

Dalszy scenariusz zazwyczaj jest taki, że jest karmienie piersią, godziny bliskości przy maminym cycu i więź matka-dziecko umacnia się jeszcze bardziej. Nie ma znaczenia, czy masz syna, czy córkę. Mamusia zawsze jest najlepsza. Mam to mama. Tata też jest ważny, ale ta relacja zazwyczaj jest inna i zależy głównie od ojca i tego jak ją zbuduje.

U nas było trochę inaczej. Od samego początku byliśmy z karmieniem piersią na bakier. Nie chcę tu roztrząsać tego tematu. Dzisiaj jestem trochę mądrzejsza i wiem gdzie zaczął się mój problem. Dzisiaj wiem, gdzie szukałabym pomocy. W każdym razie, nasza przygoda z karmieniem była tak krótka i tak dziwna, że ciężko tu mówić o możliwości tworzenia więzi matka-syn. Mimo tego młody był moim oczkiem w głowie. Do dzisiaj jest. Martwiłam się, troszczyłam, denerwowałam. Podobno tak jest przy pierwszym dziecku, później jest już z górki. Być może. Ale mam tylko jego. Pewnie większość z Was pamięta, jak to było przy pierwszym dziecku, a może część z Was ma jedno dziecko i wie o czym mówię.

Tata na wysokości zadania

Od urodzenia, Szalony bardzo pomagał mi przy młodym. I nie jest to chwalenie na wyrost. Mogłam na niego liczyć w każdej sytuacji. Nie musiałam się martwić kiedy młody miał dwa tygodnie, a ja wylądowałam na tydzień w szpitalu. Wiedziałam, że świetnie sobie poradzi. I tak też było. Tak jest do dzisiaj. Kiedy muszę, chce wyjechać gdzieś sama, nie zostawiam setek instrukcji obsługi dziecka. Nie gotuję dziesięciu posiłków na kilka dni. Nie prasuje, nie tworze zestawów ubrań na te kilka dni. Jeżeli dzwonię, to ze zwykłej tęsknoty, a nie stresu, czy wszystko u nich w porządku i czy młody przeżyje te kilka dni, sam na sam z tatą. Przeżyje. Tego jestem pewna.

Mama wcale nie potrzebna…

Problem pojawia się kiedy wracam, bo nagle okazuje się, że właściwie mogłabym nie wracać. Jasne, jest buziak i przytulaniec na przywitanie. Słodkie słowa zapewniające o tęsknocie, ale młody zaraz wraca do swoich spraw i o mnie zapomina, zostawiając mnie samą, wytęsknioną. Robi mi się smutno. I nie tylko wtedy. Smutno robi mi się, kiedy jest chory, cierpi a ukojenia nie znajduje w moich ramionach. Znajduje je w ramionach taty. Jasne kiedy Szalonego nie ma w domu, młody tak jakby nie ma wyjścia. Jednak kiedy ma wybór, zawsze na piedestale stawia tatę.

Nie. To nie jest zwykła zazdrość o to, że to tata jest lepszym rodzicem. To coś zupełnie innego. To uczucie które, chociażbym bardzo chciała w sobie zabić, nie jestem w stanie tego zrobić.

Uwielbiam tę ich więź. Uwielbiam patrzeć na tę ich miłość. Na to, jak razem spędzają czas, jak tworzą więź o którą często gęsto ciężko u ojców. Jednak jako matka, jako rodzic który nosił to dziecię pod sercem, jest mi cholernie trudno zabić w sobie to uczucie, że jednak jestem tym gorszym rodzicem. Że to nie do mnie przybiega, kiedy dzieje mu się krzywda. Że to nie ze mną chce się przytulać na każdym kroku. Że to nie ja jestem ta najważniejsza.

Nie jestem w stanie pozbyć się tego uczucia. Mam wyrzuty sumienia i czuję się podle, ale co zrobisz, kiedy serce matki krwawi?

I tylko kiedy Szalony wyjeżdża, odzyskuję swoje dziecko. Wtedy wraca mój ukochany synek, wtedy jestem najcudowniejszą, najwspanialszą mamą. Tylko wtedy jestem ważna. Jestem najlepszą przyjaciółką, a młody nie odstępuje mnie na krok.

Ale wiecie co? Mimo wszytso, mimo tych potwornych uczuć, nie zamieniłabym tej ich więzi na nic innego. Nigdy.

Wystarczy mi te kilka chwil, raz na jakiś czas. Ważne, żeby młody był szczęśliwy. I chyba jest…

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeżeli go udostępnisz. Możesz też polubić ten post, albo zostawić komentarz. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie będzie to mały dowód docenienia mojej pracy ;)