Wbrew Waszym domysłom, nie będzie to historia szczęśliwa. W tej historii Browar jest wygranym. Niestety, nie tylko on jest głównym jej bohaterem. Bo zanim piesia do nas trafił,  zdarzyło się wielkie nieszczęście, którego finału do dzisiaj nie znamy. Opowiem Wam dzisiaj tą smutna historię…

DSC_0390

Zaraz po tym jak poznaliśmy się z Szalonym, postanowiliśmy sprawić sobie psiaka. Od początku miał być owczarek niemiecki. Niestety nie wyobrażaliśmy sobie owczarka w bloku.  Krótkowłosy być może jeszcze by się nadawał, ale nam marzył się ten długowłosy.

Po rozważeniu wszelkich opcji, przemaglowaniu kilku ras padło na boksera. Kilka dni później w naszym domy zamieszkał z nami Spyki. Mały drań. Od samego początku, siał w domu takie spustoszenie, że chwilami miałam ochotę wysłać go w kosmos. Niezliczone ilości par butów. Moich nowiuśkich butów.  Niezliczone ilości kurtek, głównie skórzanych, i płaszczy- których się doczyścić nie dało. Oczywiście moich. Zniszczone drzwi i wiele, wiele innych.

Pierwsze dwa, trzy lata był Terminatorem naszego domu. Niszczył wszystko co napotkał na swojej drodze. Zacisnęliśmy zęby i kilka lat później nasz boksio był fajnym, posłusznym piesłem. Miał jedną wadę. Wbrew swojemu potężnemu, dość groźnemu wizerunkowi, sprzedałby nas i poszedł z obcym . Strasznie był ufny. Bardzo rzadko zdarzało się, że kogoś nie lubił. I było to tylko wtedy, kiedy czuł, że i my do tej osoby sympatią nie pałamy ;)

Naszym marzeniem było mieć parkę. W bloku było to niemożliwe, więc czekaliśmy na przeprowadzkę do naszego domu. I kiedy w tamtym roku, wreszcie wprowadziliśmy się na swoje zadupie, zaczęliśmy szukać suczki.

Nie chcieliśmy szczeniaka. To było jasne od początku, kiedy tylko zaczęliśmy przeglądać ogłoszenia. Ilu ludzi chciało oddać kilkuletnie psiaki! Szok!

Na Wielkanoc pojechaliśmy po nią. Miała w sobie coś, co później moja psiapsióła, nazwała zwyczajnie “złem w oczach”. Wtedy tego nie widzieliśmy.  Kiedy po nią przyjechaliśmy, cieszyła się ja małe dziecko. Wtedy myśleliśmy że zwyczajnie jest taka radosna. Nic bardziej mylnego.

Dopiero po przywiezieniu jej do domu, po kilku pierwszych dniach zrozumieliśmy, że suczka była totalnie zaniedbana, mimo, że chowana w domu, wśród “normalnej” rodziny. Pazury długie i wstrętne jak u Baby Jagi- ewidentnie nie biegała, nie miała ich gdzie, ani kiedy ścierać. Co było dziwne, bo koło domu z którego ją wzięliśmy, była kostka. O tym, że tam gdzie stanęła, tam się załatwiała nie wspomnę.  Każdy pies, chowany w domu i na dworze, załatwia swoje potrzeby na trawie. Nasz to wychodził po za ogrodzenie na łąki :) Sunia, stawała na tarasie i…i tak wszędzie.

Po kilku dniach było jasne, że trzymali ją w zamknięciu, o karmieniu jej już nie wspomnę…

Zło, o którym wcześniej wspomniałam, ujawniło się kilkanaście dni później, kiedy zaczęła dusić nasze kury. Byliśmy bezsilni. Nie pomagało zamykanie kur, uwiązywanie jej, czy zamykanie- na czas kiedy musieliśmy wyjechać do miasta. Byliśmy załamani, bo do swoich morderczych zapędów, zaczęła przekonywać też naszego spokojnego Spykiego. Po wielu tygodniach udało się jej łowiecki instynkt wyciszyć. Tak przynajmniej myśleliśmy.

Niedługo później z kur, przerzuciła się na króliki.  W zasadzie to wtedy mieliśmy jednego króla. Wielką, kotną samice…Była niewiele mniejsza od suczki.

Mimo że wychowywana z dziećmi, atakowała młodego. Niby nie była specjalnie agresywna. Ale zdarzyło się, że kilka razy kiedy nie było nas obok, wskakiwała na małego, który nie potrafił się obronić. Nie, ona nie wskakiwała, ona się po nim wdrapywała. Kiedy po jednej z takich akcji, zobaczyłam pokiereszowane plecy młodego byłam załamana.

Był moment, kiedy chcieliśmy oddać ją komuś innemu. Byłam wściekła na poprzednich właścicieli, że przygarnęli do domu żywe stworzenie- które wymaga nie tylko miłości i podstawowej opieki, ale też wychowania. Żadnego z powyższych nie chcieli mu dać, więc kiedy suczka okazała się już totalnym balastem, oddali innym. Niech się męczą.

O niczym oczywiście nie wspomnieli. Totalna nieodpowiedzialność.

Po kilku miesiącach Sara, bo tak miała na imie, zaczęła się z nami socjalizować. Już prawie odsapnęłam. Już zaczynałam wierzyć, że może się wszystko poukłada. Że może do wiosny uda nam się ją ułożyć. Nie dane jej było doczekać w naszym domu wiosny. Naszemu bokserowi również. Był z nami osiem lat. Na jesieni, kiedy wróciliśmy po jednym z niedzielnych obiadów u rodziców,  do domu, już ich nie było.

Szukaliśmy ich, łudziliśmy się że Spyki poszedł na suki, a Sara za nim i niedługo wrócą. Niestety.

Szukałam w schronisku, szukaliśmy na zadupiu. Kiedy zaczęliśmy przeglądać ogłoszenia, okazało się…że nie tylko nam zaginęły psy. Ogłoszeń z naszego rejonu, z ostatnich kilku dni było setki! Kradzieże są notoryczne. A nasze psy, były łatwym kąskiem. Same, na zadupiu pod lasem, w dodatku tak bardzo ufne…

Pod koniec roku skończyliśmy się łudzić. Zaczęliśmy się wiec rozglądać za kolejnym psem. Wiedzieliśmy już że przygarnięcie dorosłego psa odpada. Drugi raz nie chciałabym sprawdzać jak będzie się zachowywał w stosunku do młodego. A robić psu nadzieje, że znalazł nowy dom, a później oddawać go z powrotem- to nie wchodziło w rachubę. Postanowiliśmy więc, że w naszym domu wreszcie zamieszka owczarek niemiecki. I że będzie to szczeniak, który od małego wychowa się z młodym.

Kiedy po dziesiątkach telefonów pojechaliśmy wreszcie po szczeniaka, okazało się że facet trochę zrobił nas w bambuko. Nawet trochę bardzo. Niby po drodze, kiedy dzwoniliśmy do hodowli- powiedział że szczeniaka ze zdjęcia już nie ma( kiedy go rezerwowaliśmy niby był), ale że ma jeszcze jednego, całkiem podobnego do tego ze zdjęcia. Skoro tak, to żaden problem.

Na miejscu okazało się, że szczeniak ze zdjęcia, wcale nie był ani trochę podobny do tego którego, nam pokazano. Ten ze zdjęcia miał jakieś sześć tygodni. Ten, którego Pan chciał nam sprzedać, miał trzy i pół miesiąca. Był śliczny, jednak miał na oku narośl, która odstraszała. Najprawdopodobniej dlatego nie został wcześniej sprzedany. I już miałam Szalonemu powiedzieć, że cholera nie! Nie po takiego psa tu przyjechaliśmy, kiedy zobaczyłam iskierki w oczach młodego.

Popatrzyłam na tą włochatą kulę, bo kulką już dawno przestał być, i pomyślałam, że jak my go nie weźmiemy, to nikt inny go już nie weźmie. Był już za duży. Coraz starszy i coraz trudniejszy do ułożenia. Do tego ta narośl na oku, która odstraszała.

DSC_0401

Pomyślałam, że może jest nam pisany. No bo czy te oczy nie urzekają?

Jest u nas nieco ponad tydzień. Bałam się że będzie problem z wychowaniem. Że będę żałowała, że jest jednak za duży. Jakie było nasze zaskoczenie, kiedy po minucie nauczył się komendy “siad” . Niewiele więcej zajęło mu załapanie, jak podaje się łapę.  Nauczył się że w nocy wyprowadza go Szalony. Kiedy więc w nocy chce mu się siku, przychodzi do Szalonego , wdrapuje się na łóżko i skomli mu nad uchem.

Kiedy przychodzi w nocy do mnie, to tylko po to żeby go poprzytulać. Wie, jak sobie drzwi otworzyć, żeby wyjść na zewnątrz. Mądry jest piekielnie.

I jedyne co mnie do szewskiej pasji doprowadza, to to, że on też, ulubował sobie tylko moje buty! Skórzane, kozaki na szpilce od razu schowałam, jednak ile par bym nie pochowała, on zaraz wygrzebie kolejną. I kiedy się tak zastanawiałam na głos, dlaczego każdy pies w naszym domu, rozpieprza tylko moje buty- usłyszałam odpowiedź, że pies zawsze sukę wyczuję.

Taka to oto historia Browara. Pies którego najprawdopodobniej nikt nie chciał, a który nam sprawia radochę. I historia psa, który spędził z nami osiem długich lat, i której zakończenia nie znamy. I za każdym razem , kiedy sobie o nim pomyślę, dochodzę do wniosku, że jednak nie chcę znać zakończenia tej historii. Chyba , że skończy się happy endem i któregoś dnia do nas wróci.

DSC_0403

DSC_0469