Są takie dni, kiedy to jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam teksty na temat macierzyńskiego. Wiecie, te o słodkim lenistwie, nicnierobieniu, czasie na wszystko. Są też takie dni, kiedy mam ochotę zapytać ludzi na jakim świecie żyją, albo ile płacą za niańki i gosposie domowe. Bo chyba tylko wtedy, można mieć czas dla siebie będąc mamą? 

macaroon-886565_640

Czasem zastanawiam się też, czy może to moja wina. Bo skoro siedząc w domu nie mam na nic czasu, może ja kuźwa jakaś niezorganizowana jestem? Może faktycznie leżę do góry dupą, a całą resztę odwalają za mnie krasnoludy. Chyba kiedy śpię. Przy okazji dosypują mi czegoś do kawy, żeby mi się wydawało, że wszystko zrobiłam jednak sama. Wiecie, taka mikstura zmieniająca wspomnienia.

Kiedyś pisałam Wam tekst, we współpracy z innymi mamami blogerkami, na temat pracy w domu. Z dzieckiem.  Taka praca ma zdecydowanie dużo plusów. A największym jest czas jaki mimo wszystko możesz spędzić z dzieckiem. Bez względu na to, co w tym momencie robisz, dziecko jest obok, widzi Cie i czuje. I w każdej chwili może się do Ciebie przytulić. Ale ma też wiele minusów, a największym z nich jest fakt, że wszystko robisz dwa, a nawet trzy razy dłużej! W rozproszeniu między pracą, domem a dzieckiem i jego potrzebami.

Dzisiaj postanowiłam obalić 5 mitów dotyczących matek w domu, i tych na temat słodkiego macierzyństwa. Bo rzeczywiście jest słodkie. Zwłaszcza, kiedy trzy razy posłodzisz sobie kawę, bo pięć razy, przy jej robieniu oderwie Cię Twoja pociecha.

1.Masz czas wypić w spokoju kawę.

W rzeczy samej. Mam czas. Mój spokój objawia się zazwyczaj tym, że nie wściekam się, że każdego dnia piję ją zimną. Nie można mieć wszystkiego. Albo masz spokój i zaspakajasz potrzeby dziecka, które właśnie w TYM momencie MUSI mieć to czego sobie życzy, albo ciepłą kawę. Wybór należy do Was, jednak ja zazwyczaj wybieram spokój. Zimna kawa tez jest okej. Przynajmniej mikrofala do czegoś jeszcze się przydaje. Bo młody podgrzewanego w niej mleka już przecież nie pije ;)

2. Masz czas, żeby posprzątać w domu.

To też w zasadzie by się zgadzało. No co Was będę oszukiwała. Mam czas. Jestem przecież w domu niemalże 24 godziny na dobę. I rzeczywiście czas na sprzątanie mam. W zasadzie to sprzątam cały czas. Nic innego nie robię. Tylko chodzę i zbieram porozpieprzane po całym domu zabawki. Odkurzam  piasek, cukier i okruchy. Zmywam farbę z kanapy i ścian. Sprzątam w szafach. Myję gary. I kiedy wreszcie skończę…zaczynam od nowa, tam gdzie zaczęłam wcześniej. Przecież tam już nie ma śladu po moim sprzątaniu.

Pomyśl, że Ciebie i Twoich dzieci nie ma w domu przez większość dnia. Nie ma więc i bałaganu. Moje dziecko, jest w domu niemalże całe dnie. A razem z nim ten pierdolnik. Tak, tak.  Wiem. Słodki pierdolnik. Słodki to on jest przez dzień, dwa. Później na samą myśl, kolejnego dnia świstaka dostajesz torsji.

3. Masz czas żeby się wyspać.

Kurde no. I znowu muszę przyznać rację. No bo jak nie mam czasu jak mam. Śpię często do południa. Przecież dziecko ogarnia się samo, takiego zdolnego mam syna! Duma mnie rozpiera! Jasne, że czasem pośpię dłużej. Tyle tylko, że żeby w dzień mieć czas na inne obowiązki, często muszę zarywać nocki, żeby popracować. A nie, czekaj, przecież mam zamontowane samo ładujące się baterie. Ja nie muszę odsypiać.

4. Masz czas ugotować w spokoju obiad.

Ten argument rozwala mnie na łopatki. Serio. Bo gotowanie mojego obiadu, trwa tyle samo czasu ile Twojego. No nie mam magicznej różdżki i nie przyspieszę procesu gotowania ziemniaków czy smażenia mięsa. Nie mam też sprawności Mastrechefa i jednak warzywa na surówkę kroje w tym samym tempie. I muszę Cie tutaj bardzo zaskoczyć. Przygotowanie mojego obiadu trwa zazwyczaj dłużej niż Twojego. Jestem przecież blogerką! Ja jeszcze muszę zrobić fotki na portale społecznościowe i do przepisów na bloga.

Ciepłego obiadu też raczej nie jadam. Wiadomo. Najpierw trzeba obsłużyć władzę. I tu znowu chwała ludom za wynalezienie mikrofali!

5. Nie potrzebujesz urlopu.

W sumie. Po co mi urlop. Szef w robocie mnie nie stresuje. Moja domowa praca nie jest obarczona jakimś większym czynnikiem stresogennym. Odpoczywam kiedy się zmęczę, w jakiej pozycji chcę. W zasadzie po kiego grzyba wydawać kasę na wyjazdy. Zrobię sobie plażę w domu. Młody się ucieszy jak naniosę tonę piachu do pokoju. A jak się ucieszy, kiedy zamiast morza wstawię mu basen! Zamówię catering, żeby poczuć się bardziej na urlopie. Żeby było bardziej egzotycznie zamówiony suchsi. Młody powybrzydza, że on tego jeść nie będzie i skończy się jak na urlopie, zapcham go suchą bułką. Tylko jeszcze obsługę hotelową do sprzątania muszę ogarnąć. Tak! O takim urlopie marzy każda z nas!

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeżeli go udostępnisz. Możesz też polubić ten post, albo zostawić komentarz. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie będzie to mały dowód docenienia mojej pracy ;)