Od jakiegoś czasu intensywnie podróżujemy, zwiedzamy, przemieszczamy się. Jeszcze do niedawna, jedynym środkiem transportu był dla mnie i młodego samochód. Od jakiegoś czasu, ze względów logistycznych, podróżujemy również komunikacją publiczną. Głównie pociągami. I jestem w szoku. Sporym szoku. Bo matka z dzieckiem w miejscu publicznym to zło!

13457811_1074830839252378_1709369612_n

Od kilku lat, w mediach, w sieci wre dyskusja, na temat tego, czy powinno się dzieci zabierać w miejsca publiczne takie jak restauracja, kina i inne. Czy powinny być tworzone miejsca, gdzie wprowadza się zakaz przyprowadzania ze sobą dzieci. Wiecie, żeby klient miał zapewniony komfort, spokój i intymność sytuacji podczas posiłku.  Do tej pory nie wypowiadałam się na ten temat, ale czytam te wszystkie durne pomysły i oczy szeroko ze zdumienia otwieram. Intymność posiłku w miejscu publicznym? Jakakolwiek intymność w miejscu PUBLICZNYM? Ale do tego też dojdziemy.

Tak naprawdę, mam wrażenie, że czasem ludzie zapominają, jak wół cielęciem był. Że także byliśmy dziećmi, że także jak dzieci byliśmy w wieku, kiedy potrzeba eksploatowania świata, odbierania, sprawdzania, szukania, wszelkich bodźców była tak wielka, że żaden zakaz ani nakaz nie jest w stanie jej powstrzymać.

Rodzice zestresowani.

Za każdym razem, kiedy wybieramy się gdzieś z młodym na początku jest euforia, a po chwili pojawia się u mnie stres. Bo wiem jak bardzo aktywne, pełne energii, ciekawe świata mam dziecko. Dziecko, któremu ciężko usiedzieć jest w jednym miejscu przez dłużej niż dwie minuty. I o ile Szalony jest typem, który nie przejmuje się niczym, o tyle, ja zawsze gorączkowo, w miejscu publicznym rozglądam się, czy aby przypadkiem moje nadaktywne dziecko nikomu nie przeszkadza.

Do tej pory uważałam to za przejaw własnej kultury osobistej. Bo skoro użytkujemy jakąś przestrzeń wspólnie, to wspólnie powinniśmy szanować własne preferencje co do spędzania w niej czasu.

Jednak po tym, jak przyszło mi z młodym, przejechać kilka razy całą Polskę wzdłuż pociągiem, zmieniłam zdanie. Bo nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo, na każdym kroku tłumi się w dzieciach wszelkie pierwotne instynkty.

Tu już nie chodzi o to, żeby uczyć dzieci poszanowania czyjejś prywatności, bo umówmy się kiedy mowa o miejscu publicznym, nie ma żadnej prywatności po za tą cielesną! Miejsce publiczne z założenia jest miejscem użytkowania publicznego, gdzie każdy, absolutnie każdy powinien przyjąć za oczywiste fakt, że w danym miejscu może spotkać ludzi o nieograniczonym przekroju kulturowym, statusie materialnym, wykształceniu a przede wszystkim wieku!

Chcesz jechać pociągiem? Licz się z tym, że ktoś będzie charczał, smarkał  jadł kanapki z kiełbasą albo jajkiem. Licz się z tym, że będzie głośno, bo będą w nim też znudzone do granic możliwości dzieci. Licz się z tym, że w każdym miejscu publicznym jakie przyjdzie Ci odwiedzić, każdy ma prawo do bycia w taki sposób w jaki potrafi.

A dzieci potrafią być…wszyscy doskonale wiemy jakie.

Dlatego kompletnie nie rozumiem tej nagonki na dzieci w miejscu publicznym. Dzieci traktuje się gorzej jak psy, bo są miejsca gdzie można wejść z psem, a krzywo patrzy się na rozbrykane dzieci.

Do tej pory, jak ognia unikałam miejsc publicznych. Dla świętego spokoju. Żeby nie stresować siebie i dziecka i…nie przeszkadzać innym. Jednak zmieniłam podejście. Nie mogę ja, ani żadna inna matka z dzieckiem być dyskryminowana przez to, że komuś przeszkadza płacz dziecka, jego śmiech czy głośne komentowanie, albo dociekanie na temat otaczającego go świata. Dzieci to nieodłączna część tego świata, to nasza przyszłość i największy skarb. Należą im się takie same prawa jak i nam dorosłym. Dlaczego więc to one są dyskryminowane, a my matki potępiane?

Jedną z ostatnich podróży, spędziłam w towarzystwie innej mamy. Jechała z kilkunasto miesięczną córeczką. Dzieckiem w wieku największej aktywności ruchowej i ciekawości świata. Kiedy ja swojemu młodemu włączyłam na laptopie bajki i miałam spokój na dwie godziny, owa mama stawała na głowie, żeby zająć czas i utrzymać w fotelu swojego malucha. Kiedy wreszcie skończyły się pomysły i cierpliwość, dziewczynka zaczęła przemierzać pociąg wzdłuż i wszerz , a razem z nią młody.

Chcąc niechcąc, zeszłyśmy więc na temat dziecka w podróży i tego…jak bardzo niekomfortowa to sytuacja. Bo już nie chodzi o to, że trzeba zabrać ze sobą milion bagaży, a o to, żeby przez kilka godzin zająć dziecku czas, równocześnie starając się, nie uprzykrzać życia współpasażerom.

I wiecie co jest najbardziej przykre? Że kiedy takie znudzone dziecko, zaczyna sobie jakoś czas zabijać. Kiedy zaczepia inne dzieci, kiedy głośno się śmieje, albo płacze(o zgrozo!) kiedy zagląda współpasażerom przez fotel. Kiedy chodzi milion razy w jedną i drugą stronę po pociągu, ludzie patrzą na Ciebie i na Twoje dziecko z pode łba, rzucając wymowne spojrzenia i teksty traktujące o tym, jak bardzo niewychowanego masz bachora, bo w miejscu nie potrafi usiedzieć…

Przykre jest też to, że ważniejsza od ludzkiej empatii, chwili analizy, postawienia się na miejscu drugiej osoby, ważniejsza jest ludzka wygoda.

Więc powiem Wam coś. My matki, absolutnie nie powinnyśmy przejmować się, że nasze dziecko  jest w miejscu publicznym aktywne. chłonie świat tak samo, jak w innych miejscach i tak samo jak każdy ma prawo w tych miejscach przebywać.

A jeżeli ktoś ma ochotę na luksusową, wygodną podróż w ciszy-niech wybierze się własnym, prywatnym środkiem lokomocji.

Jeżeli ktoś ma ochotę na spokojną kolację we dwoje, w kameralnym miejscu-niech zje kolację we własnych czterech ścianach.

Jeżeli masz ochotę na film obejrzany w ciszy-obejrzyj go w domu!

Pees. Pisząc ten tekst, zakładam, że mówimy o normalnych rodzicach, którzy wychowują swoje dzieci i nie pozwalają im na wszystko w miejscach publicznych, interweniując kiedy trzeba i kierujących się zdrowym rozsądkiem.  Nie mówimy tu o braku wychowania i totalnej samowolce, bo to już inna historia jest…