Nie raz nie dwa, patrzyłam na starszych ludzi, zastanawiając się jak to jest nie ogarniać rzeczywistości. Technologia pędzi do przodu jak szalona (prawie jak ja), a nasi dziadkowie mentalnie żyją jeszcze w czasach, gdzie krowy chodziły po ulicy a telefon to był u jednego sąsiada we wsi, i trzeba było ustawiać się w kolejce i płacić bajońskie sumy, żeby gdziekolwiek zadzwonić. Można powiedzieć, że odbyli swojego rodzaju podróż do przyszłości przez lata.

Steering Wheel Vintage Ford

Kiedy wkraczaliśmy w erę cyfryzacji wszystkiego i opowiadałam swojej babci, że teraz to wszystko można załatwić nie ruszając się z domu, łapała się za głowę ze zdziwienia. Kiedy wczoraj robiłam kolejne zakupy online w Tesco, babcia opowiadała nie tylko o tym, że za jej czasów, o jakichkolwiek zakupach trzeba było zapomnieć. Ale i o tym, że gdyby jej ktokolwiek kiedyś powiedział, że będzie ktoś jej będzie do domu przynosił wszystko czego tylko będzie potrzebowała, popatrzyłaby nań jak na dziwoląga.

Babcia ogarnia Facebooka. Bo ciągle jest włączony na sporym ekranie komputera mojego brata. Jak nie on, to ja zerknę, albo drugi brat na swojego walla wskoczy. Wtedy babcia zawsze podgląda, podpytuje kto to na tym zdjęciu, a jak zna, to i więcej zdjęć chce zobaczyć. Więc jej pokazujemy, wyszukujemy kolejne znajome twarze. I na tym się znajomość mojej babci, z nowoczesnymi technologiami kończy. Nie odnajduje się w tym świecie. Nawet nie próbuje. Ciężko jej zrozumieć, a co dopiero podejmować jakiekolwiek próby okiełznania.

I do wczoraj, były takie dni, kiedy zastanawiałam się, jak to jest. Niby życie biegnie do przodu. Niby Ty też nadal w nim żyjesz. Ale są takie chwile , kiedy niespodziewanie zatrzymujesz się. Kiedy nawet tego nie zauważasz. I niby nadal żyjesz z duchem czasu, ale pewnego dnia, dostajesz rzeczywistością prosto w twarz i okazuje się, że się starzejesz. Starzejesz się i któregoś dnia, będziesz jak swoja babcia. Zrozumiesz rzeczywistość, ale jej nie okiełznasz. Będziecie żyć obok siebie, udając że wszystko jest ok. Ale czy na pewno będzie?

Podróż do przyszłości

Bo wczoraj poczułam się jak ta Alicja w Krainie Czarów.

Zaliczenia na uczelni, a ja akurat bez samochodu. Tak wyszło, że po latach abstynencji jakiegokolwiek transportu publicznego, musiałam się  z nim przeprosić. I jak to na wsi bywa, w niedzielę, autobus to tylko co kilka godzin. I to tylko jeden, do dworca głównego w mieście. Nie dotarłam więc na pierwsze zajęcia.

Ale do autobusu kawałek. Trzeba było dużo wcześniej wyjść. Kiedyś do autobusu na wsi dowoziło się ludzi bryczką. Czasy trochę się zmieniły i Szalony do autobusu dowiózł mnie wczoraj…elektrycznym samochodem. Na tym na razie kończy się zasięg naszej ekonomicznej fury. Autobus już stał, więc kupiłam bilet u kierowcy, wrzuciłam słuchawki na uszy i…ucieszyłam się z tej chwili relaksu, kiedy mogę pobyć sama ze sobą. Jechało mi się tym autobusem tak dobrze…

Kiedy dojeżdżaliśmy do mojego przystanku, stanęłam koło drzwi. I wtedy po raz pierwszy uderzyła mnie nieokiełznana rzeczywistość. Autobus nie zatrzymał się na moim przystanku! Jak się później okazało, powinnam była, przycisnąć guzik, który widziałam w zasadzie. Ale przecież kierowca wdział że koło drzwi stoję… Wysiadłam więc na następnym i musiałam sie cofnąć do przystanku właściwego na nogach. Muzyka w uszach, śnieżek prószył, kondycja po treningach przed półmaratonem dopisuje, więc przyjemny to był spacer.

Dotarłam na przystanek, kupiłam kolejny bilet, żeby rozprawić się z komunikacja miejską, stanęłam przed rozkładem jazdy MPK i…poczułam się taka zagubiona! Kilkadziesiąt różnych autobusów, numerków. Każdy jechał gdzie indziej. A ja nie pamiętałam ani jednej linii! Czasy, kiedy to jakieś dziesięć lat temu, bujałam się autobusami po mieście, minęły bezpowrotnie. Jedyna linia którą pamiętałam, to ta która jechała do moich rodziców. Ale ta akurat mnie nie interesowała. Studiowałam więc ten rozkład jazdy, a po kilku minutach ludzie zaczęli patrzeć na mnie z politowaniem. Wiedzieli już że jestem przyjezdna.

I może to i lepiej. Bo gdyby wiedzieli ile tak spędziłam w tym mieście…

Znalazłam odpowiedni autobus. Piętnaście razy upewniłam się, że na pewno jedzie w moje miejsce docelowe, i na moje szczęście kilka minut później wsiadałam do niego. I tu jak z kapelusza czarodzieja, wyskoczyła kolejna atrakcja. Jak skasować bilet? Kasowniki przez te kilka dobrych lat, zmieniły się nie do poznania. Dobrze że kiosk był otwarty, przynajmniej ominęła mnie przygoda z biletomatem. Postanowiłam z kasownikiem rozprawić się sprytem. Podejrzałam dziewczynę, która do autobusu wsiadała przede mną. Tyle tylko, że ona do kasownika przyłożyła portfel. Kasownik zapiszczał, zaświecił i po sprawie. Z moim biletem ten trick nie podziałał, zaryzykowałam więc opcje tradycyjną.

Kasownik miał otwór, więc wsunęłam weń bilet i…ufff….udało się.

Później już poszło z górki. Podeszłam do drzwi, przycisnęłam guzik “drzwi” i na moje szczęście,  jak na komendę autobus zatrzymał się na moim przystanku.

Szłam na uczelnię, śmiejąc się pod nosem ze swojej “nieporadności”. Bo jak inaczej nazwać moje niegarnięcie komunikacji miejskiej? Dla setek tysięcy ludzi, to codzienność. Banalne czynności, przez które poczułam się jak z innej bajki. Śmieszne i straszne zarazem.

I kiedy już myślałam, że nic mnie więcej zaskoczyć nie może, dziewczyny na uczelni pokazały mi coś- co sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno jestem w odpowiedniej czasoprzestrzeni.

Papierosy z klikiem.

Za moich czasów były, lighty, super lighty, mentole i mocne. Rozejrzałam się dyskretnie dookoła. Nigdzie nie latały drony, ani inne kosmiczne pojazdy. To nadal była moja uczelnia, z zapchanym do granic możliwości parkingiem i bufetem.

Ufff….to nadal była moja bajka.

To tylko ja robię się coraz starsza i zaczynam nie ogarniać rzeczywistości. Dobrze, że jeszcze rozumiem internety.