Kiedy Twoje dziecko choruje, a Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że Twoje ojanie i przytulanie na wiele się nie zdadzą, zabierasz dziecko do osoby, do której masz największe zaufanie. Do osoby, która wiesz, że pomoże jak tylko będzie potrafiła najlepiej. Do osoby, która wie co robi. Zabierasz dziecko do lekarza. 

pexels-photo-127873

Kiedy kilka dni temu Marlena z Makóweczek opublikowała swój wpis o bliźniaczym tytule, wiedziałam, że nadszedł czas na opublikowanie szkicu, który wisiał u mnie od kilku długich tygodni. Nie bardzo wiedziałam jednak jak ten temat ugryźć, bo jak zwykle kierowałam się poprawnością polityczną. Bo przecież lekarz powinien być przez nas szanowany. Lekarze ratują nam życie, leczą nasze dzieci więc…

Więc jeśli o mnie chodzi, jestem w stanie znieść sporo. Pamiętam, jak przed porodem, koleżanka powiedziała mi-Hanka, na porodówce wyzbywasz się wszelkiego wstydu. Tam nie ma intymności. Leżysz z rozkraczonymi nogami, wszyscy Ci tam zaglądają jak do sklepu, a Tobie w pewnym momencie jest już wszystko jedno. To są lekarze, dla nich to jest chleb powszedni. Oni mają Cie leczyć.

Tak właśnie było. Tamtego dnia zatarła się jakaś granica między mną jako pacjentem a lekarzem. Jednocześnie obdarzyłam tych ludzi największym zaufaniem jakie miałam. To lekarze byli dla mnie wyrocznią, jeżeli chodzi o zdrowie i rozwój mojego syna.

To moje pierwsze, długo wyczekane dziecko, więc na początku trzęsłam się nad nim, sprawdzając co chwilę, czy aby na pewno wszystko jest ok. I dopóki młody nie potrafił mówić, chodzić i jednoznacznie manifestować swoich uczuć, lęków, obaw- wszystko było dobrze.

Na początku, kiedy odwiedzaliśmy jakiegoś lekarza, młody ufając mi jako swojej mamie, wykonywał polecenia które mu przekazywałam. Raz, dwa i po bólu, mimo strachu. Jednak im był starszy, tym jego obawy były wyraźniej manifestowane, bo co zrozumiałe więcej pojmował z tego co się wokół niego działo. I nie ma się co dziwić, że strach pojawiał się w sytuacjach kiedy był, chory, było mu źle, a zbliżała się do niego obca osoba. Lekarz.

Tak naprawdę nasz problem z lekarzami  zaczął się całkiem niedawno. Sześciolatek, to już całkiem duży chłopak, który powinien rozumieć wszystko. I rozumie. Że choroba często boli. Że lekarz zbadać musi i to nie powinno boleć(w zależności od przypadku) i że wtedy tylko będzie mógł pomóc. I tutaj kończy się moja rola. Rola rodzica, który robi wszystko, żeby dziecko współpracowało. Tutaj zaczyna się rola lekarza, który powinien wyjść z drugiej strony i wzbudzić chociażby minimalne zaufanie i przekonać dziecko do współpracy.

Od dłuższego czasu mam wrażenie, że bardzo duża część lekarzy zapomina, że pacjent jakim jest dziecko, to najbardziej wymagająca grupa pacjentów z jakimi mają do czynienia. Bardzo wielu lekarzy, albo od początku kompletnie nie ma podejścia do dzieci, albo przez kilka lat praktyki w zawodzie, włączyła popularną w ich zawodzie znieczulicę i odporność na słabego małego pacjenta.

Jak dowiedziałam się że mój syn ma autyzm?

To było kilka tygodni temu. Weekend, zapalenie górnych dróg oddechowych. Wiedziałam, że sama do poniedziałku nie dam rady powstrzymać rozwoju choroby. Nie czekałam i wybrałam się do szpitala, gdzie w każdy weekend pediatrzy mają dyżur. Nie był to nasz pierwszy raz. Jednak do tej pory, trafialiśmy na lekarzy, z którymi udało nam się współpracować. Tamtego dnia, już na wejściu wiedziałam, że to będzie ciążka przeprawa.

Podobnie jak ja, moje dziecko czuje, widzi, obserwuje. Wiesz jak to jest, kiedy kogoś poznajesz? Liczy się często pierwsze wrażenie. Albo zaskoczy, albo ta osoba wykona gest, powie słowo, wystarczy też ton głosu i sposób gestykulacji, czy też mowa ciała.

Pierwsze co pomyślałam, po wejściu do gabinetu, to, że chyba pomyliłam gabinety, albo nie przyjmuje nas pediatra dziecięcy, tylko jakiś inny lekarz, na co dzień mający do czynienia tylko z dorosłymi pacjentami. Nie powinno się ludzi oceniać po wyglądzie, ale niestety są zawody, w których wygląd ułatwia wzbudzić zaufanie drugiego człowieka. I wydaje mi się że takim jest lekarz. Zwłaszcza pediatra dziecięcy.

Pani doktor była piękną kobietą. Jednak zbyt mocny makijaż i mocno czerwone usta nie podkreślały jej urody a jedynie dodawały drapieżności. I być może nie zwróciłabym na to uwagi, być może nawet jeśli, można by mnie posądzić o zwykłą babską zazdrość, ale wtedy przyszłam na wizytę z dzieckiem.

Wystarczyło jedno spojrzenie na młodego i wiedziałam, że młody czuje podobnie. Że kobieta nie wzbudziła w nim zaufania, a jedynie spotęgowała strach przed badaniem. Absolutnie nie okazywałam swojej niechęci, bo przecież dorośli ludzie tego nie robią. W przeciwieństwie do dzieci. Wystarczyło, że odwróciłam głowę, a młody dał dyla z gabinetu. Kiedy wróciliśmy, dostaliśmy polecenie, żeby usiąść na kozetce. Młody się zawahał, ale wzięłam go na kolana i zaczęłam tłumaczyć, jak za każdym razem- że nie będzie bolało, ze to tylko chwila i zaraz wracamy do domu.

W tym czasie Pani doktor stała nad nami władczo, z założonymi rękoma i zniecierpliwiona wystukiwała obcasem w podłogę. Poczułam się osaczona i zirytowana. Co miał myśleć i czuć mały chłopiec?

Kolejne pytanie wybiło mnie z równowagi.

Czy Pani syn choruje na autyzm?

Od naszego wejścia do gabinetu minęła minuta. Minuta w trakcie której zdążyłam powiedzieć tylko, że to najprawdopodobniej zapalenie krtani. Minuta która wystarczyłaby, żeby zrobić dobre albo złe wrażenie na dziecku. Bo kiedy na jednej płaszczyźnie musi współpracować dorosły i dziecko, to wybaczcie ale dorosły powinien wykazać się odrobiną empatii i przekonać do siebie dziecko chociażby uśmiechem. Tego nie uświadczyliśmy. Była za to irytacja, znudzenie, stanie nad nami jak kat( zamiast na bezpiecznej wysokości dziecka!) i rzucenie najgorszej diagnozy jaką usłyszałam w życiu, bez wcześniejszego wywiadu.

Bo to nie był koniec wizyty. Młody w końcu, w akcie mojej paniki, totalnym szoku po usłyszanej przed chwilą diagnozie (autyzm) został zbadany trochę na siłę. Czego dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, bo przy kolejnej wizycie (kilka dni później uciekł z gabinetu dentystycznego na zwykłej kontroli!)będzie pamiętał ten cyrk i wcale nie będzie nam łatwiej. Czuł mój strach i moją bezsilność, wobec tego co właśnie usłyszałam. Jak miał sam się nie bać?

Minutę później, kiedy usiedliśmy na krześle, lekarka wypisywała recepty i poleciła mi udać się do poradni. Bo okazało się, że Pani doktor jest orzecznikiem w TYCH sprawach. I że autyzm rozpoznaje z zamkniętymi oczami. I że czasem tego nie widać, i że jak teraz się tym nie zajmę…

Jednym uchem słuchałam, a jednocześnie starałam się przeanalizować sytuację na chłodno. Skąd taka diagnoza po zaledwie kilku minutach obcowania z nami? Dlaczego nie padło żadne pytanie, które miałoby potwierdzić diagnozę i zachowanie młodego w innych sytuacjach? To były sekundy, kiedy zasypałam lekarkę pytaniami, które oczywiście zaprzeczyły diagnozie. Mój syn jest zdrowych sześciolatkiem, a jego zachowanie wynika z wielu nakładających się czynników. Najważniejszy-zachowanie Pani doktor, oczywiście zostało przemilczane.

Nie wiem. Doprawdy nie wiem, czy ta kobieta zdawała sobie sprawę z tego co zrobiła. Czy zdaje sobie sprawę z tego, że swoją postawą wobec młodego, wywołała takie a nie inne jego zachowania. Że wystarczyła odrobina dobrych chęci, żeby sytuacja rozwinęła się inaczej. A jeżeli nie zdaje sobie z tego sprawy to byłabym bardzo zdziwiona- w końcu ukończyła studia medyczne, gdzie podstawą są zajęcia z psychologi dziecięcej(na pediatrii).

Nie wiem, czy lekarka zdaje sobie sprawę, że to była najgorsza wizyta u lekarza w moim życiu z dzieckiem. Kiedy to weszłam do gabinetu ze zdrowym dzieckiem( po za zapaleniem krtani), a w trakcie wizyty okazało się, że mój zdrowy sześciolatek ma autyzm, a ja jestem matką ignorantką, bo nigdy tego nie zauważyłam! Nie wiem, czy ta kobieta zdaje sobie sprawę z tego, że ta wizyta zostanie w mojej głowie i w głowie młodego już na zawsze, procentując niestety na inne wizyty.

Już nie ufam bezgranicznie lekarzom. Już nie są dla mnie nieomylni. Są też ludźmi, którzy mogą się pomylić. Ale są też ludźmi, którzy mimo wszystko, powinni wykazywać się empatią. Zwłaszcza względem dzieci. A jeżeli nie potrafią. Jeżeli kieruje nimi znieczulica i przekonanie, że są od leczenia a nie od zabawiania dzieci, żeby dały się zbadać, niech zajmą się tylko dorosłymi.

Tak więc lekarzu-nie strasz mnie i mojego dziecka proszę!

Jeżeli tak jak ja jesteś matką, która przeżyła coś podobnego, koniecznie udostępnij ten apel!

Uff! Kolejny post specjalnie z myślą o Tobie skończony! Uwielbiam dla Ciebie pisać, tworzyć, przygotowywać nowe przepisy i tutoriale. Najbardziej jednak lubię, kiedy piszesz,  że Ci się podoba, że chętnie korzystasz z moich pomysłów, albo że to co pisze, motywuje Cię i sprawia, że czujesz się rozumiana. Dlatego dziękuję za każdy komentarz, za każdy kciuk w górę i udostępnienie. To kopniak dla mnie i motywacja do dalszej pracy. Bardzo przyjemnej pracy. Nie wstydź się, napisz co myślisz ;)

Aaaa! I koniecznie kliknij LUBIE TO na Facebooku i OBSERWUJ na Instagramie- wtedy nie tylko będziesz na bieżąco z nowościami na blogu, ale też zobaczysz trochę więcej z mojego realnego życia ;)