Do napisania tego posta dojrzewałam bardzo długo. W międzyczasie, kilka razy, kilku blogerkom opowiadałam tą historię. Ukazywała się na ich blogach, u każdej w innych kontekście. Jednak moja historia zawsze pozostała ta sama. Zawsze pragnęłam bardzo zbyt…

Af0sF2OS5S5gatqrKzVP_Silhoutte

Kiedy poznaliśmy się z Szalonym, wszystko było jak na tym romantycznym filmie. Strzała Amora prosto w serducho. Czujesz, wiesz, że to TEN i że nic, ani nikt Was nie rozdzieli. Wszędzie motyle, wszędzie serduszka. Unosisz się nad ziemią, świat staje się piękniejszy, a życie wreszcie nabiera sensu.

Zaczynają się plany, zaczynają się marzenia. Już wiesz jak będzie wyglądał Wasz dom. Będzie ciepły, pełen miłości. Postawicie go na wsi. Będzie kominek, będzie wielki ogród. W lecie będziesz robiła przetwory na zimę, a zimą pyszne ciasta z konfiturą. Już widzisz te poranki, kiedy słońce zagląda do Twojej sypialni. Z uśmiechem na twarzy, otwierasz jedno oko. Wiesz co za chwilę nastąpi. Usłyszysz tupot małych stópek, które z dziecięcego pokoju przybiegną wtulić się w Was. To jest właśnie szczęście. Tego właśnie chcesz.

Chcesz, pragniesz, wypatrujesz więc co miesiąc z wielką niecierpliwością. Jak małe dziecko pierwszej gwiazdki na niebie w Wigilię, Ty na teście ciążowym wypatrujesz dwóch kresek. Co miesiąc, przez kilka dni Twoje życie na chwilę zwalnia. Czujesz się jak na filmie. Niby wiesz co za chwilę nastąpi. Scenariusze mogą być tylko dwa, jednak akcja trwa, ciągnie się jak flaki z olejem. Z miesiąca na miesiąc ten film zaczyna być tak beznadziejnie monotonny, że przestajesz go lubić.

Pierwsze pół roku, to oczekiwanie z wielką ekscytacją. Kolejne miesiące zaczynasz z coraz większym stresem wypatrywać tych dni. Wydaje Ci się, że to jakiś sen. Że przecież wszystko miało być takie proste. Już powinnaś być w ciąży. Gdyby wszystko poszło dobrze, Wasze dziecko już byłoby na świecie…

Teoretycznie jest wszystko w porządku. Codziennie nakładasz na twarz maskę. Przecież masz wszystko. Jesteś szczęśliwa. Nikt nie wie, co tak naprawdę dzieje się z Tobą w środku. Do perfekcji bowiem, opanowałaś sztukę ukrywania emocji.

Nikt więc nie widzi, kiedy na widok malutkich dzieci, ich mam, szczęśliwych kobiet w ciąży, gul staje Ci w gardle, z wielkim wysiłkiem dusisz kolejną łzę. Kiedy wychodzisz bezgłośnie łkać do łazienki, nikomu nawet przez myśl nie przejdzie jaki przechodzisz właśnie dramat. Nie chcesz żeby ktokolwiek widział. Czy ktokolwiek, kto przez to nie przeszedł, jest w stanie zrozumieć co czujesz?

Jednak wszystkim dookoła wydaje się że wiedzą. Że przecież bez dzieci można żyć. Kupisz sobie pieska. Będzie fajnie. Będziecie mieć więcej czasu dla siebie. Będziecie podróżować, zwiedzać świat. Nie musicie mieć dzieci. Ty nie musisz. Słyszysz te słowa i masz ochotę skończyć swoje męki. Masz wrażenie, że żyjesz w świecie, do którego nie pasujesz, w którym nikt Cie nie rozumie.

Każdego dnia zadajesz sobie pytanie. Dlaczego? Dlaczego na świecie rodzi się tyle niekochanych, niechcianych dzieci, a kiedy jakaś kobieta, bardzo tego dziecka pragnie, nie może go mieć?! Gdzie do cholery podziała się sprawiedliwość?! Każdego kolejnego dnia przestajesz wierzyć, że kiedykolwiek weźmiesz w swoje ramiona małego stwora i przytulisz tak mocno, jakby za chwilę miał skończyć się świat. Boli jak diabli!

Wszyscy dookoła mówią, że za bardzo chcesz? Jak można nie chcieć bardzo? Co znaczy bardzo, bardzo zbyt, albo mniej bardzo? Czy dziecka można pragnąć mniej bądź bardziej? Jak wyłączyć ten cholerny guzik, żeby przestać pragnąć, żeby odblokować te pieprzone jajniki? Po dwóch i pół roku już nawet nie wiesz czy bardziej Cie to boli, czy bardziej nienawidzisz samej siebie i swoich pragnień. Wydaje Ci się, że jesteś obojętna.

Zastanawiasz się czy zrobiłaś wszystko, i czy innej drogi nie ma. Zjawiasz się u lekarza. A kiedy ten po podstawowych badaniach,  stwierdza, że coś musi być nie tak, wypisuje skierowanie na dziesiątki badań do kliniki leczenia bezpłodności, zamierasz. Wychodzisz z przychodni a Twój świat na chwilę staje w miejscu. Łzy same spływają po policzku, a Ty kolejny raz zastanawiasz się dlaczego i jaki będzie ciąg dalszy tej historii. Patrzysz na skierowanie i zastanawiasz się czy jesteś na to gotowa. Czy masz w sobie na tyle odwagi, żeby stanąć twarzą w twarz z diagnozą. Żeby przechodzić kolejne stadia, żeby kolejnymi działaniami, być może odbierać sobie resztki nadziei?

Przemawia przez Ciebie strach.  Tak wielki, jak wielkie jest Twoje pragnienie posiadania dziecka. Nie jesteś gotowa. To nie jest ten moment, kiedy chcesz poznać dalszy scenariusz. Pękasz, jak ten tchórz odpuszczasz i nie idziesz do kliniki…


Nie wiem, jak zachowałaby się każda z Was. Nie wiem, czy już w tym momencie walczyłybyście, czy tak jak ja, chciałybyście jeszcze pożyć marzeniami. Tamtego dnia poczułam, że nie jestem jeszcze gotowa żeby walczyć. Nie miałam w sobie tyle siły. Chociaż to tak strasznie bolało. Nie wiem jak to się stało. Co sprawiło, że trzy miesiące później, obudziłam się w środku nocy i poczułam, że mój stan właśnie się zmienił. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, ale nie musiałam robić testu. Po prostu wiedziała, że jestem w ciąży. Do dzisiaj jest to dla mnie wielką zagadką, chociaż pewnie niejeden powie, że tamtego dnia wreszcie odpuściłam.

Nie. Nigdy nie odpuściłam. Pragnienia posiadania dziecka nie można odpuścić. Nie jesteśmy robotami, którym można odciąć, wyłączyć, czy przeprogramować uczucia. I nie zrozumie tego nikt, kto dziecka zawsze pragnął, a miał problemy z zajściem w ciąże.

Spisałam tę historię, bo wiem, że czyta mnie cała masa kobiet. Młodszych, starszych. Takie które rodziny zakładają, albo już założyły. Chcę żebyście wiedziały, że nikt, absolutnie nikt i nigdy nie ma prawa Was oceniać, nie ma prawa wymagać od Was rzeczy niemożliwej. Nikt nie ma prawa wymagać, żebyście odpuściły i przestały pragnąć!

O marzenia zawsze warto walczyć do samego końca. Wiem, że gdyby moje potoczyły się inaczej walczyłabym. Zwyczajnie to nie był odpowiedni moment. A może moja podświadomość, mój organizm, wysłały mi tamtego dnia wiadomość…

11889665_908477742554356_2367901683617412587_n

Moje marzenie właśnie dzisiaj kończy pięć lat. Jest dokładnie taki jakiego sobie wymyśliłam. Przybiega do nas o poranku, a częściej w środku nocy. Ma taką samą jak my potrzebę bliskości, czułości. Broi, psoci a ja i tak uwielbiam przygotowywać mu jego ulubione smakołyki. Bo mama jest od tego. Żeby kochała, rozpieszczała i przymykała oko na psoty.

Sto lat synku! Obyś zawsze był szczęśliwy i spełniał swoje marzenia!

Jeżeli spodobał Ci się ten wpis, będzie mi bardzo miło, jeżeli go udostępnisz. Możesz też polubić ten post, albo zostawić komentarz. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie będzie to mały dowód docenienia mojej pracy ;)