My kobiety jesteśmy znane z tego, że zupełnie z niczego potrafimy zrobić zupę, sałatkę i…awanturę. Mężczyźni od lat zachodzą w głowę jak my to robimy. A to zupełnie proste jest. My zwyczajnie w takich momentach nie mamy wyboru!

Odzywa się w nas , tak zwany instynkt przetrwania. No bo na przykład, kiedy dzwoni telefon, że-halo, cześć, hejka, słuchaj co robicie, bo my za pół godziny będziemy? No to masz w takim momencie dwa wyjścia.

Po pierwsze wpaść w panikę, pogasić wszystkie światła w domu, zakneblować dzieci i udawać, że wyjechałaś na drugi kontynent i wrócisz, jak Ci się zakupy zrobią, kolacja dla gości trzydaniowa przygotuje, a dom po przejściu tornada posprząta. Zazwyczaj trwa to pół doby, więc nie ma opcji, że w pół godziny ogarniesz. Zwłaszcza kiedy, to jest ten moment po świętach, kiedy lodówka świeci pustkami, a w Polsce anomalie pogodowe i w domu przeszło tornado, a obok domu nawałnice śniegowe. No sorry, ale to praktycznie niewykonalne jest. Dla facetów na pewno, ale nie dla nas kobiet!

I ja w takich momentach robię właśnie to, co potrafię najlepiej.

Otwieram wszystkie możliwe szafy, cały burdello z chałupy upycham na jednej półce/podłodze szafy, upycham jeszcze nogą dla pewności, że nic mi z niej nie wypadnie i przykrywam kocem, perfekcyjnie wygładzając, żeby wyglądało jak najporządniejszy porządek, najlepszej perfekcyjnej Pani domu. A jak mi się w szafie nie mieści, to trochę upchnę do pralki, trochę pod łóżko, a co zostanie to do torby i na strych. Robienie dobrego wrażenia, to jest to co ja potrafię po mistrzowsku i uważam, że każda kobieta powinna tą sztukę wysysać z mlekiem matki, a przynajmniej jak mi się jeszcze córka trafi, to ja ją w pierwszej kolejności tego właśnie nauczę.

I żebym ja tak w dziesięć minut na co dzień ten cały sajgon ogarniała…życie zdecydowanie byłoby łatwiejsze.

Ale kiedy ogarniemy sajgon, to nam jeszcze menu pozostaje, a to chyba najtrudniejsze wyzwanie ever. Bo jak w lodówce tylko światło, to weź zrób sałatkę, a jak żarówka Ci wszystkie warzywa sparzy. HA! To jest dopiero sztuka! I to jest ten moment, kiedy robię swoje popisowe danie. A mianowicie sałatkę na winie. Co mi się pod rękę nawinie, to ja do miski, odrobina oliwy, ziół, czasem pół szklanki wina albo innego alkoholu, coby podniebienia gości znieczulić i żeby nie zauważyli, że to jedna wielka improwizacja jest, i powiem Wam…no lepszych sałatek, jak tych robionych pod presją czasu, to ja nigdy nie robię i polecam ten przepis serdecznie.

Jeśli o deser chodzi, to tutaj używam fortelu zwanego zmyłką. Bo ja się mam wśród znajomych, za taką, co to idealną perfekcją gardzę. Dom jest do mieszkania, a nie do podziwiania, więc jak ktoś do mnie przychodzi a u mnie wszystko błyszczy, lśni, obiad zrobiony i ciasto upieczone-to coś tu ewidentnie śmierdzi i goście zaczynają coś podejrzewać. Albo że jestem z nimi nieszczera, udaje kogoś kim nie jestem. Albo ryzyko, że w żartach zaczną Ci do szaf zaglądać, no bo to niemożliwe, że oni tu z zaskoczenia, a u Ciebie jak nie u Ciebie, a raczej w Twoich deklaracjach i ani grama nieperfekcyjności.

No więc ja w takich momentach, tego swojego, bardzo wymyślnego fortelu używam. Czyli dzwonię do zapowiedzianych kilka minut wcześniej gości, co to już są w drodze, że och i ach, ja bardzo przepraszam, ale mnie zaskoczyli i nie mam żadnego ciasta! A to przecież być tak nie może i czy oni nie mogliby po drodze, wstąpić do sklepu i kupić coś do kawki. I to jest ten moment, kiedy zyskuje pięć punktów dla Grifindoru, bo nie tylko mam ciasto do kawy, ale goście będą jakieś piętnaście minut później, co oznacza, że ja się jeszcze zdarzę przebrać i pomalować w tym czasie. Taka sprytna jestem!

I tak właśnie, my kobiety, jesteśmy w stanie z niczego zrobić super przyjęcie w kilka minut. Niewielki nakład pracy, czasu i jest jak na najbardziej wymyślnych przyjęciach Gośki Rozenek. Tylko zamiast portfelem i sztabem ludzi my szastamy makówką i własną kreatywnością.

Ale, ale. Wiecie już, jak z niczego zrobić sałatkę i przyjęcie dla gości. Zupę zrobicie podobnie jak sałatkę, tylko wszystko będziecie musiały wrzucić do gara , zalać wodą i gotować pod przykryciem przynajmniej trzydzieści minut. Koniecznie pod przykryciem, bo wtedy wszystkie wartości odżywcze z warzyw w garze zostają.

A jak z niczego zrobić awanturę? I to jest puenta tego wpisu.

Bo pomimo swoich nadprzyrodzonych zdolności, wielkiej kreatywności, cudownego otwartego na wyzwania umysłu. Pomimo ton zapasów na wszelką okazję, dużego strychu, który pomieści każdy bałagan. Pomimo wszelkich predyspozycji do ogarnięcia na szybko każdej sytuacji-nawet ja nie jestem w stanie sprostać pewnym wyzwaniom.

I kiedy wczoraj w najlepsze lepiłam pierogi, sztuk sto dwadzieścia osiem, cała upierdolona w mące pszennej, bo razowa nam jakoś nie bardzo smakuje. A te pierogi, to nie że tylko ruskie, ale jeszcze z kapustką i pieczarkami, bo mój mężuś lubi. I kiedy tornado i śnieżyca za oknem, w porównaniu z tym co w domu, to malućki pikuś. I kiedy ja wyglądam jakbym tydzień nie spała, a wory pod oczami i pryszcze na twarzy mam większe niż cycki.  To własnie wtedy do kuchni wchodzi radośnie mój mąż, cały w skowronkach i oznajmia jak gdyby nigdy nic:

-Kochanie będziemy mieć gości. Już, zaraz. Za pięć minut, właśnie dojeżdżają.

-Ale jak to tak? Czemu nie zadzwonili wcześniej? W domu przecież mogłoby nas nie być?! Zobacz co to się tutaj powyprawiało, burdel na chacie, ja taka nieprzygotowana i nieumalowana…

-W zasadzie to umawiałem się z nimi w tamtym tygodniu, tylko zapomniałem Ci powiedzieć.

I to jest właśnie ten moment, kiedy każda żona, z niczego potrafi zrobić awanturę.