Wiemy, że Walentynki to nie nasze święto. Nie nasze czyli nie polskie. A nam tak trochę podobają się innych zwyczaje, ale tak trochę patriotami jesteśmy i innych tradycji kultywować nie chcemy. Komercji też nie lubimy. Ale jednak po cichu liczymy, że a nóż ktoś wyzna nam miłość, podaruje prezent, albo zabierze na randkę. Bo w sumie, czemu nie?

heart-700141_1920

Powiem Wam, jak matka i żona z kilkuletnim stażem. Ja wiem, że miłość mam na co dzień. Na co dzień też, jestem ubóstwiana, czasem rozpieszczana, wzruszana i kochana. Jednak na co dzień, nie mam czasu tych chwil celebrować.

Ja rozumiem że miłość i epatowanie nią , dla niektórych jest bardzo przereklamowane. Rozumiem że komercja, psuje ten całkiem przyjemny nastrój. Wszędzie słodko-pierdzące serduszka. I szał roku 2015- erotyk w kinie, na który walą tłumy. Żeby była jasność. Sama połknęłam , dosłownie wszystkie trzy tomy. Wprawdzie styl autorki, kompletnie nie zachwyca. Ale w historii było to coś co ja lubię. Tak jestem romantyczna. Chociaż przyznam, że kiedy zaczęłam czytać Crossa i dowiedziałam się, że był inspiracją napisania książki „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, ostatnie plusy, które przekonywały mnie do Greya zniknęły. Wierna kopia Crossa. Ale ja nie o tym.
Na Greya do kina bym nie poszła. Jak filmy dla dorosłych, to tylko w kameralnym towarzystwie męża własnego. Po co się niezdrowo podniecać. No ale jak to zrobić jak jest się rodzicem? Można położyć dzieci spać, zorganizować sobie domowy seans. Ale umówmy się, jak dziecko pada koło dwudziestej drugiej, na kanapie. A ściślej na Tobie. Ty padasz razem z nim. I wtedy nawet najbardziej romantyczny dzień szlag trafia. I to jest jeden z powodów dla których lubię Walentynki.

1.Mogę bezkarnie i bezczelnie pozbyć się dziecka, oddając na służbę do dziadków.
Ja wiem, że dziadkowie też mają prawo do miłości. Ale oni mają na miłość czas, kiedy wnuków nie ma na chacie. Czyli na co dzień. Od święta więc oni mogą po rozczulać się, nad naszymi usmarkanymi, wcale już nie różowymi, ani nie małymi bobasami. A my ten dzień możemy sobie zaplanować romantycznie do granic możliwości, bez obaw że nasza ukochana pociecha, obudzi się w środku soczystego „tetatę” . No chyba, że wywinie numer roku i się rozchoruję. Wtedy tylko wyrodne matki, pozostawiają dzieci na pastę losu i dziadków. Przecież dziadek pojęcia nie ma jak zająć się chorym dzieckiem.

2. Sex, sex i jeszcze raz sex.
Oczywista oczywistość. Jak dziecka w domu nie ma, starzy mogą wreszcie poszaleć. Na półeczkę odstawiamy więc pozycje na misjonarza, podgłaśniamy decybele w radiu i hulaj dusza piekła nie ma. Kuchnia, łazienka(okej, łazienka jest dostępna na co dzień- dziecko bajki, a tatuś z mamusią sprząta łazienkę), podłoga, kanapa, przedpokój- wszystkie kąty nasze. Trzeba je porządnie przelecieć jak Grey Annę. I nie mam tu na myśli sprzątania. Tego dnia zapominamy o sprzątaniu.

3. Leniuchowanie.
Teoretycznie, skoro Walentynki, powinnam pragnąć czegoś bardziej romantycznego. Nic bardziej mylnego. Jako matka, marzę o tym, żeby móc zalec w łóżku, w ramionach Szalonego, bez obawy, że zaraz młody będzie chciał jeść albo pić. I to wersja spokojniejsza. Bo zazwyczaj wciska się miedzy nas, pilnując żebyśmy czasem po cichaczu nie zmajstrowali mu rodzeństwa. Więc o przytuleniu się do męża w spokoju, mogę zapomnieć. Tak więc, tak, marzy mi się romantyczny dzień na kanapie, przy filmie z mężem własnym. Tak niewiele, a tak wiele.

4. Cukierek albo psikus.
Czyli mamo ja też chcę. Zawsze, ale to zawsze bez wyjątku, kiedy mam ochotę wsunąć coś słodkiego, zaraz obok pojawia się młody. Jakby miał zamontowany radar w dupie. W internecie jest taki demomotywator. Syn pyta ojca, dlaczego cukierki mają szeleszczące papierki. Ojciec odpowiada, że to dlatego, żeby słyszeli jak mama się odchudza. Odwijanie szeleszczących opakowań słodyczy, opanowałam do perfekcji, to tak gwoli wyjaśnienia. Dlatego podejrzewam, że syn mój urodził się z wrodzoną zdolnością niuchania słodyczy. Zanim jeszcze coś wyciągnę, on już wie że gdzieś w domu czai się słodkie. Zanim sięgnę po jedną kostkę, swojej ulubionej czekolady, on już opierdzieli prawie całą. W Walentynki mogę bez wyrzutów sumienia, że zaraz przyczai mnie młody, opychać się frykasami. No dobra wyrzuty sumienia to kwestia dość bardzo dyskusyjna. Młody to jedno rosnąca dupa to zupełnie inna sprawa.

5. Domowe SPA.
No i tu znów, niby mogłabym relaksować się kosmetycznie każdego normalnego dnia, ale cholera wiecie jak to jest prawda? Mogłabym zamknąć się w łazience, ale przecież moje dziecko nie wytrzyma ani pół godziny bez łazienki. O pomalowaniu paznokci, kiedy młody jest na horyzoncie nie wspomnę. Nie ma sensu ich wtedy malować. Zaraz nie nadają się do niczego. Jedyny zabieg jaki mogę wykonać przy młodym, to maseczka na twarz. Wtedy jest przynajmniej śmiesznie i mogę go trochę postraszyć. Wyrodność level ekspert. Uczę się od najlepszych.hanii kamil

I wszystko, w tym całym moim planie byłoby piękne, gdyby nie to, że przecież u mnie się nie planuje. Swoje tegoroczne Walentynki spędzam najbardziej romantycznie jak można. U teściów, pomagając przy remoncie, kończąc pierwszy rozdział licencjatu na kolanie bo termin właśnie mija. Ale żeby oddać hołd mojej miłości i żeby szlag nie trafił moich mrzonek, zrobiłam Szalonemu herbatę i podałam z ciasteczkami. Kupnymi niestety. Ale o smaku i w kolorze miłości. Malinowym. Jaki dzień takie ciasteczka chciałoby się rzecz. Czyli komercha pełną gęba. Jak nic.